niedziela, 28 listopada 2010

Walenty Chłędowski o Cioci Maryi

"Dobrocią łagodnością słodyczą ujmuiesz
Szlachetnością zwyciężasz, wdziękami czaruiesz,
Z czystej duszy twój umysł tkliwy i bogaty,
Wonne, żwieże jkak wiosna wydobywasz kwiaty,
Pełniąc cnoty ludzkości, drogie sercu Twemu 
Skromnością wielką wartość nadajesz wszystkiemu
Gdzie noga twoja stąpi gdzie pobieżysz okiem 
Wszystko natchniesz radością, powleczesz urokiem.
O! Świat ci tego nie dał - wyżna to skarbnica
Skąd wziełaś co wraz z duszą i oko zachwyca
To Bóg, chcąc złączyć w Tobie wszystkie płci zalety 
Zesłał swego Anioła w postaci Kobiety"!
Walęty Chłedowski.

Iwla

Do państwa Dukielskiego, które nasz Dziadek Zbrożek trzymał w dzierżawie od hr Męcińskiego, należała wieś Iwla; tą zatem wieś z browarem wódki, subarędował (?) Dziadek naszym rodzicom, jak z Gorzyc się usunęli.
W Iwli nadzwyczaj dobrze powodziło się Rodzicom - Browar dawał mnogo kraju (?), [66] na której bydło się wypasało - mleka też było dostatnio, które w Dukli miało swój zbyt - słowem - nasi Rodzice w Iwli ładny majątek pracą uzbierali - bo gdy w lat parę z niej na inną dzierżawę w Sanockie się wyprowadzili, liczyli majątku 30 000 fl (?)
   A przy tem jakisz stosunek miły: Dziadkowie Zbrożkowie mieszkali w Dukli - a to do Iwli tak nie daleko było - jakże więc musieli korzystać z tego zbliżenia, jak często bywać u siebie? ale że trwałego szczęścia niegdy nie ma na ziemi - i tam zaglądneła boleść: Prababcia najpierwej umarła; a później Babcia Zbrożkowa zakończyła życie - a nadto zawitał rok 1846 rok straszny - który jak huragan pustyni zmiatał niewinne ofiary[67] bratobójczą ręką! Okropna karta w dziejach naszego narodu - straszne chwile trwogi - które nasi drodzy Rodzice przetrwać musieli.
   

Rabacya w Dukli w 1846 r.

    Jakem to wyżej wspomniała, Rodzice nasi wszędzie gdziekolwiek zamieszkali, jaknajlepszy wpływ wywierali na lud wiejski - a jako pracujący na roli ciągle styczność z sobą wzajem mieli - Ojciec w polu, droga Matka w ogrodzie przy robotach - zawsze znaleźli sposobność, żeby ten lud czegoś dobrego pouczyć - to też gdy nadszedł rok 1846, i powstanie się nie udało - ale przeciwnie, ci, co mieli razem stanąć za szlachtą w obronie Ojczyzny, obrócili przeciw niej swoje oblicza (?), a wieść ta, jak błyskawica zapowiadająca grom rozeszła się po kraju, kto więc mógł jeszcze, uciekał z własnego domu.[68]
  Do Rodziców przyszedł Wujt miejscowy, i w te odezwał się słowa: "Panie nie uciekaj! My gromada staniemy w obronie Twojej - Twej żony i dzieci Twoich - i nie damy zrobić Ci krzywdy, staniemy w obronie Twojego dobytku, i włos Ci z głowy nie spadnie"
  Co za wzniosłe słowa od chłopa prostego! a kto te słowa natchnął? uczciwe postępowanie, bo ten chłop prosty od tego, do którego przemawiał nie nie doznał nigdy krzywdy, był traktowany po ludzku, jako współobywatel ziemi, na której wspolnemi siłami w jedności braterskiej wszyscy jesteśmy obowiązani pracować.
  Zacnego Wujta za te słowa zapewne uścisnął Ojciec ręką - ale trwoga [69]była wielka! Sami Rodzice nie wiedzieli co robić? czy zaufać tym słowom? w tej niepewności nad wieczorem, a było to w pamiętnych dniach Lutego; w ostatni zapust.
Kiedy Ojciec z gospodarstwa powrócił do domu, przychodzi Żyd miejscowy, który od Ojca brał wódkę - i prosi, żeby Ojciec był łaskaw sam iść jeszcze do magazynu i wydać mu co wódki - zdziwiło to Ojca nie pomału (?), bo magazyn był już zamkniony, i pora dnia spóźniona - ale bierze klucze, zbiera się i idzie - wchodzą do magazynu, Żyd drzwi zamyka, i mówi do Ojca w najwyższej trwodze: "Co Pan robi? czego Pan nie ucieka? co zrobić Pan myśli? natychmiast zabieraj Pan żone, dzieci i uciekaj do Dukli do Pana Zbrożka, tam jest wojsko, tam się prędzej obronicie jak przyjdzie czerniawa [70] z innych wsi, kto Was obroni.
Żyd poczciwy! Ale co się Ojcu dzialo, gdy usłyszał te słowa? W mgnieniu oka wydaje rozkazy, aby zaprzęgano do sani, było to bowiem w Lutem, w tych pamiętnych ostatnich dni zapustu: idzie do domu i mówi do Matki, że trza się zbierać - trza kosztowniejsze rzeczy zapakować - trza dzieci do drogi ubierać, a było nas już wtedy czworo, a tu dzieci na szkarlatyne chore niedawno pijawkami poobkładane leżą na łóżku; najstarsza z nas Wiktorya miała nawet z tego powodu krwiotok a sama droga Matka także nie zdrowa z obwiązanem gardłem. Ale naszą Najdroższą Matkę cechowała niezmierna moc (?) ducha, na słowa usłyszane od ojca nie mdleje, nie [71] spazmuje, ale siłą woli pokonuje cierpienie i trwogę -  zbiera dzieci -  pakuje kosztowności i okryta futrem w zamieciach tuli dzieci do siebie nie dbając, że burza śnieżna zmieszana z gradem tnie ją po rękach i twarzy! O droga Matko nasza! o Ojcze najlepszy! tam gdzie chodziło o dzieci wyście zawsze o sobie zapominali!
    I tak wśród okropnej zawieji - bo w tych trzech dniach tak szalała burza, że zdało się, jakby cała natura wzruszoną została tą grozą, jaka się działa na ziemi! przyiechali Rodzice do Dukli - Dziadek Zbrożek otyle był spokojny i bezpieczny, że był sam mieszkał w mieście - i żył z wojskowymi których - mówiąc nawiasem bardzo hojnie gościł u siebie, żeby tylko w razie potrzeby mieć w nich pomoc gotową - grubo się [72] się jednak omylił, bo gdy kapitana zapytali jaką dacie nam pomoc? ten że odpowiedział "Taką tylko możemy dać, że jak wyruszymy na Węgry Wy możecie taborem iść za nami!
Przeszła więc pierwsza noc w Dukli okropna! na dworze wichura się sroży - a z miasta przychodzą co raz gorsze wieści: "Chłopi gromadami napadają na dwory, biją i mordują"
  Dzień mija na tych okropnych wiadomościach, nareście wieczór, na niebie pokazuje się łuna - na rynku krzyk i gwar niezmierny - do pokoju wpada głos: "są już w mieście idą - mordują"
   Dziadek staje gotów do obrony Ojciec bierze na swe ręce małego synka Waleryana Matka jedną [73] ręką nas trzy dziewczynki zasłania; a w drugą bierze obraz Przemienienia Pańskiego - obraz starodawny, pamiątka rodzinna po Babci Teresie Macudzińskiej, który obecnie w domu braterstwa Waleryanów w wielkiem poszanowaniu się przechowuje i tak stojąc z dziećmi na środku pokoju, wzbogaceni mocą wiary w potęgę tego Boga, którego wizerunek Matka trzyma w ręce i patrzą którędy uciekać? lub - zginąć razem!
   Nareście gwar się ucina - a z miasta wiadomość nadchodzi, że to szewc upity, ze swoją małżonką pobili się i taki w mieście tumult zrobili, a nierozważni przynieśli do dworu wiadomość, że rabacya nadchodzi.
  O ileszto razy jak Ojciec opowiadał to zdarzenie - a opowiadał [74] tak mistrzowsko, że wszyscy z przyiemnością słuchali - ustęp ten komiczny w całej zresztą okropnej tragiedzyi do śmiechu pobudzał!
  Ale im jeszcze nie była pora do śmiechu - trwoga z ukończoną bitką szewca minęła - a groza rzezi i rabunku coraz większe przybierała rozmiary - i jakby eho strzaszne dochodziła do Dukli!
    Tak wśród tych wieści, i najokropniejszego niepokoju - wśród rozszalałych żywiołów, przetrwali trzy dni, po których zabłysło słońce na niebie, i oświeciło ziemię zalaną krwią i łzami!
    Tyle razy już był opisywany ten rok straszny 1846 a z niem niedoszłą rewolucyą i okropną rabacyę, [75] obecnie opisuje go cudownie w dzienniku "Nowa Reforma" Czcigodny nasz literat i poeta, Kaczkowski Zygmunt - ja więc mojem nieudolnem piórem, nie będę go więcej dotykać, wspomnę tylko jeszcze to, co nam nasi Rodzice opowiadali:
  Po tej zimie strasznej przyszła oczewiście wiosna; a z nią głód okropny: "Od powietrza głodu ognia i wojny zachowaj nas Panie" jakto śpiewamy w suplikacyach - a więc jedna z tych klęsk, która jest jakby karą sprawiedliwego Boga, przyszła na ziemię!
Ludzie marli z głodu - Rząd chcąc zaradzić potrzebie rozkazał robić gościniec z Dukli do Węgier, a do tej roboty ze wsząd chłopstwo się cisnęło, szukając zarobku dla siebie, ale niestety! zarobione pieniądze, a za nie kupiena [76] strawa, nie zaspokajała głodu - jedni za drugiemi padali - po drogach można było widzieć i napotykać na tych nieszczęśliwych . Raz Mama wyszła z dziećmi na spacer i zobaczyła trupa leżącego w przekopie, z przerażeniem odwróciła oczy od tego okropnego widoku i wróciła do domu - w stodołach po kilku ich nieraz leżało - okropne wspomnienie - grozą przejmujące obrazy - lepiej zakończyć słowami poety:
  "Na te dzieje, i łez morze,
Spuść zasłonę Wielki Boże! 


W Iwli rzeczywiście Wuj tzacny dotrzymał słowa - Iwlanie nietylko że niezrabowali dworu, ale nadto jeszcze otoczyli go opieką od napaści [77] innych - po uciszeniu więc burzy, wrócili Rodzice do dworu, gdzie wszystko w porządku zastali; a poczciwa sługa Agata, zapomniany przez Mamę woreczek z dukatami - które Mama otrzymała z błogosławieństwem od swych Rodziców, i jako relikwie i jako relikwie - jako droga pamiątka wisiały na ścianie, między obrazkami świętemi - przechowała, i wiernie do rąk oddała.

Wyprowadzka z Iwli, Buków

    W Iwli nasi Rodzice nie byli już długo, Dziadek Zbrożek opuszczał państwo Dukielskie, a opuszczał w bardzo smutnych warunkach. Miał znaczny majątek - a był nad wyraz honorowy - mierząc więc drugich według swojej skali - myslał - że każden z którym w interes zachodzi - równiesz honor posiada. Pożyczano od Dziadka Z. tysiącami pieniądze bez pokwitowania , [78] na słowo tylko - a potem nie wracano, tym więc sposobem, został Dziadek do szczętu zrujnowany. Do tego zniesienie pańszczyzny postawiło w zupełnie odmiennych warunkach dzierżawy.
Słowem - Dziadek opuszczając Dukle wyszedł z niej, prawie biedny!
   Gdyby hrabiemu Cezaremu Męcińskiemu - od którego Dziadek Zbrożek dzierżawił Duklę - a któryn obecnie jeszcze jest przy życiu  *(6/1896) - dopisywało sumienie i pamięć, o to nam - jako spadkobiercom śp. Zbrożka - jeszcze dużo - dużo mogłoby bydź zwrócone! gdybyszto właśnie z Hrabiom Dziadek wszedł w takie interesa, że był nawet zmuszony, po opuszczeniu Dukli, wydać Hrabiemu proces, który ciągnął się długo i reszta pieniędzy jakie Dziadek [79] jeszcze mógł zebrać, pochłonął - nareście wygrał jedną część - o drugą proces dalej się prowadził, tymczasem Adwokat Pawlikowski, mieszkający w Sączu który prowadził proces, umarł, a niebawem i nasz Dziadek życie zakończył!
    Gdy więc Dziadek Zbrożek miał opuścić Duklę, nie mogli zatem i Rodzice nasi dłużej pozostawać w Iwli.
    Ojciec oglądnał się za inną dzierżawą ; i znalazł ją w Sanockiem. Był to Buków, własność niejakich Państwa Sikorskich, wieś piękna, licząca przeszło 200 morgów pola urodzajnej gleby - okolica cudowna, zamieszkała przez okoliczną szlachtę.



Wyświetl większą mapę

    Dwór w Bukowie był obszerny z galeryą, przed gankiem gazon (?) szeroki, zasadzony rozmaitemi krzewami, wśród których wznosił się wspaniały rododędron. [80]
Opodal od dworu stała oficyna, zamieszkała przez sędziego (?) Tomaszewskiego z trzema córkami.
    Państwo Sikorscy, byli to ludzie z epoki Stanisława Poniatowskiego - oboje już nie młodzi - Ona Kołłątajówna z domu, lubiąca zabawy, i stroje aże im majątek przysługiwał, mieszkali zawsze we Lwowie, i tylko czasem zieżdżali do Bukowa; zamieszkując osobny dworek, z którego znowu w sąsiectwa robili wizyty : Raz na taką wizytę wystroiła się - zresztą już sześćdziesięcioletnia Kobieta - w białą materyalną suknię, do gorsu (?) perły na szyji - wachlarz w ręce - tak wystrojona poiechała w sąsiectwo na wizytę, jakby na dwur Stanisława Augusta!
    A byli przy tym niezmiernie skąpi [81] obydwoje. Raz posłała nas Mama wszystkie trzy, t.j.t Wikcie, Marie i mnie, do niej z wizytą, gdzie wspaniałomyślnie obdarzyła nas, jakiemiś podarunkami, małoznaczącemi - Starsze siostry przyieły tre podarunki grzecznie, ale ja śpileczkę rzuciłam na ziemię, i podeptałam nogami.
    Z takiemi to ludźmi wszedł nasz Ojciec w interes. Cena dzierżawy była bardzo wysoka; ale że nasz Ojciec był dobry, i pracowity gospodarz, a ziemia urodzajna, nie wachał się więc Ojciec jej dać.
    Sprowadzili Rodzice śliczny inwętarz, bo tyrolskie krowy, które stanowiły niepośledni kapitał.
    Jak Rodzice przyiechali do Bukowa, mieli nas już troje 
pięcioro dzieci, bo w Iwli, po rabacyi, przybył jeszcze mały Kazio, Który w cztery lata później umarł na szkarlatynę.
    Otóż mając już taką gromadkę dzieci Rodzice nasi pragneli tylko już dla nich żyć i pracować - postanowili sobie zatem, nie robić żadnych wizyt u sąsiectwa, ale do Kościoła trzeba było ieździć parafialnego, gdzie szlachta okoliczna się zieżdzała także gdzie Proboszczem był zacny Ksiądz Piękoś, patryiota, i męczennik za sprawę polską - jakże nie było się z nim zapoznać? jak przed Sąsiadem głowy nie schylić?
    Atrzeba tu dodać że nasi drodzy Rodzice przy nadzwyczjnej szlachetności serca - i umysłu - przy wielkiej inteligencyi we wnętrznej posiadali - szczególnie Matka niezwykłą [83] urodę ciała - byli jeszcze obydwoje młodzi - grzeczność - uprzejmość cechowała Ich postępowanie zawsze i wszędzie. Cóż więc dziwnego, że Szlachta okoliczna sama, pierwsza wizyty Rodzicom naszym poskładała? A do szlachty tej, wchodzili i karmazyni jak Zarębowie, i znaczni Obywatele jak Ostaszewski, Troskalscy i wiele innych.
    Trudno więc było nie pooddawać wizyt grzecznym Sąsiadom, tak zawiązały się znajomości, przyiaźnie, które potem na długo przetrwały, jak z Kazimierzem Stankiewiczem, któremu tutaj, niech będzie wolno słów parę poświęcić.
   Z kąd pochodził? Kim on był rzeczywiście, Księciem hrabiom czy szlachcicem? tego nie wiadomo, dosyć, że był człowiekiem [84] zacnym, i patryiotą nie zwykłej miary. Bywał jako młody człowiek w domu naszych Rodziców, aże był skąpromitowany po 1846 r. przybrał obce nazwisko "Popiołka" i pod takiem długi czas się ukrywał - ale na koniec poznany przez władzę, i zchwytany, odsiedział 8 lat ciężkiego więzienia, z którego wyszedł łysy - ale na duchu nie złamany.
    W dwadzieścia lat później odnowił z naszymi Rodzicami dawniejsze stosunki, i znów zaczął bywać w ich domu. Wtedy, a było to w roku 1864 moje obie Siostry były już zamężne. Bracia, jeden na stanowisku, drugi w szkołach - ja sama już tylko byłam w domu Rodziców.
    Człowieka tego cechowała niezwykła [85] powaga i mądrość, a jako patryiota, wzbudzał cześć najwyższą.
  Wówczas był już bardzo nie młody, ja zaledwie dwudziesty drugi rok liczyłam, ale jak się mi oświadczył, nie wachałam się oddać mu swą rękę i serce!
    Rodzice nasi jednak nie byli z tego kontęci, obawa, że człowiek tak skąpromitowany, któremu śmiercią grożono, może jeszcze przez rząd bydź poznany, pochodzenie jego nie wiadome, a nad to mnie właśnie w tym czasie rozwineła się choroba nerwowa, biorąca początek od bolu w gardle.
  Rodzice jednak nie byli by stawiali tamy temu związkowi, byle zdrowie moje wróciło - w tym celu też poiechała Mama ze mną do Rzeszowa [86] do jednego Doktora, poradzić się o mnie, któryn oświadczył Matce w sekrecie, że za mąż iść nie mogę gdyż grożą mi suchoty, albowiem w płucach mam już dziurę wielkości pięści!
  Tak więc przez nie poznacie się owego Doktora na dyiagnozie słabości, człowiek ten znakomity nie wszedł w naszą rodzinę! Ożenił się później gdzieindziej, a w tym roku, tjt 1895 zakończył życie w Krakowie.
  Wspomnienie o niem napisane w gazecie, przytaczam tutaj dosłownie, bo ona jest streszczeniem jego zasług i pracy!
  "Zmarli, Kazimierz Stankiewicz, więzień stanu, urzędnik oddziału zastawniczego przy krakowskiej miejskiej [87] Kasie Oszczędności, urodzony w 1820 r. zmarł wczoraj w Krakowie.
   "Nieboszczyk należał do najstarszych i najzasłużenszych urzędników tej instytucyi, a biorąc żywy udział we wszelkich pracach obywatelskich, w całem mieście ogolnem cieszył się poważaniem. Za młodu należał do wszystkich organizacyi, mających na celu niepodległość Ojczyzny. Przed rokiem 1846 brał czynny udział w naszych w Krakowie wypadkach. Schwytany przez władze austryjackie, torturowany strasznie, następnie osadzony w twierdzy, przez ośm lat dzielił losy więzienne z Ziemiatkowskim [?] Kardynałem Dunajewskim, Potockim i innymi patryiotami, a ślad kajdan na nogach i rękach, do ostatnich dni widne były u tego obywatela patryioty.
  Po powrocie z Francyi, gdzie po opuszczeniu [88] więzienia emigrował, obiął zarząd dóbr u Księżnej Montleart, następnie otrzymawszy posadę w Kasie Oszczędności, do ostatnich chwil prawie pracował zostawiając po sobie żal szczery i głęboki. Cześć pamięci prawego Polaka!
    szczególne zdarzenie - wczoraj skończyłam wspomnienie o sp. Stankiewiczu, a dzis 24 Października 1895 r. jako w stuletnią rocznicę ostatniego rozbioru Polski, odbyło się nabożeństwo żałobne za dusze tych, którzy walczyli o niepodległość Polski! podniosłe, i nad wyraz rozrzewniające, po którym "Sokoły" rozdawali karty z pieśnią, a następnie, zaśpiewano ową wzniosłą pieśń, ułożoną przez Alojzego Felińskiego, którą tu przytaczam: [89]
Modlitwa za Ojczyznę.
Boże coś Polskę przez tak liczne wieki.
Otaczał blaskiem potęgi i chwały,
Co ją osłaniał tarczą swej opieki
Od nieszczęść które przygnębić ją miały

Przed Twe ołtarze zanosim błaganie
Ojczyznę wolność racz nam wrócić Panie.

Ty któryś potem tknięty jej upadkiem
Walczących wspierał za największą sprawę .
I chcąc świat cały mieć jej męstwa świadkiem,
W nieszczęściach samych pomnażał ich sławę.
Przed twe Ołtarze itd.


Wróć naszej Polsce świetność starożytną
Użyźniaj pola spustoszone łany,
Niech szczęście wolność na wieki w niej kwitną
Poprzestań kary Boże zagniewany.
Przed twe Ołtarze ...


Boże którego ramię sprawiedliwe
Żelazne berła władców świata kruszy, [90]
Zniwecz tych wrogów zamiary szkodliwe
Obudź nadzieję Polskiej naszej duszy.
Przed Twe Ołtarze...


Gdy naród Polski dzisiaj we łzach tonie
Za naszych braci poległych błagamy.
Cierniem męczeństwa uwieńczyli skronie
A nam wolności otworzyli bramy
Przed twe Ołtarze...
A więc za wszystkich, i za tych co polegli na placu boju - co w Nerczyńskich (?) kopalniach snem śmierci posneli - co na Syberyi wśród lawin śniegowych zapomnieni spoczywają.
Za tych co swe siły i życie nieśli w obronie Polski, i jej niepodległości dziś nabożeństwo było!
    Cześć Ich pamięci.

[91] Szlachta sanocka słynęła z wesołości i zabaw, to też i naszym Rodzicom nie dała tak spokojnie siedzieć, i pracować, jak to sobie zamierzyli, od czasu do czasu, zaczęła najeżdżać Buków, nareście, na dobre się rozgościła w domu, gdzie gospodarze uprzejmi tak ponętnym go czynili dla wszystkich.
    Najbliższym sąsiadym Bukowa był Trulskulaski (?), grzeczny, nad wyraz uczynny, ten, dowiedziawszy się, że nasza Matka lubiła zwierzynę; jakby strzelec nadworny, ciągle ją na nasz stół dostarczał 
Inną razą, wiedział że Rodzice nasi wyiechali na parę dni do rodziny, tutaj w Jasielskie, kazał napiec ciast, bułek, i z tem wszystkiem sam do nas dzieci przyiechał i bawił się z nami, a w zabawach rozmaitych popsuliśmy (?) od niego  [92]
    Potem Teksterysowie z jedyną córką Amelką; z tych Tekstorysów jako ich bratanek pochodził Ksiądz Tekstorys, kilkuletni Katecheta w Klasztorze Świętego Jana w Krakowie, a poźniejszy proboszcz w Kołaczycach, któryn moiemu Braterstwu Waleryanom ślub dawał.
    Dalej Zarębowie, Ostaszewscy, Henrykowie Kierzkowscy, którzy w tych dniach jakem czytała w gazecie będą obchodzić złote wesele , piędziesięcioletni jubileusz małżeństwa. Z siostrą Kierzkowskiego Malwiną bardzo się nasza Mama polubiła; i żyła z nią w przyiaźni.
I wiele jeszcze innych osób bywało w domu naszych Rodziców.
    Ojcu naszemu mówiono Feliks, ale imieniny obchodzono zawsze 30go sierpnia [93] na świętego Rajmunda, gdysz to pierwsze imie było Ojca.
    Otóż Rodzice, chcąc uniknąć większego zgromadzenia i subiekcyj, nie wydawali się z tym głośno - mając zamiar, dzień ten w kółku tylko rodzinnym przepędzić - Ale gdzież tam!
 W wilją dnia tego 29 sierpnia, siedzą sobie Rodzice wieczorem, w towarzystwie Stryjeństwa Sewerynów, co właśnie przyiechali z Gorzyc, a tu na ganku daje się słyszeć muzyka, otwiera Ojciec drzwi, na ganek, patrzy, a to Sąsiedzi serenade naszemu Ojcu zrobili, jako jutrzejszemu Solenizantowi - bo się przecież z kądś dowiedzieli, że to Ojca imieniny.
Cóż było robić? wypadało prosić do pokoju, dziękować - "Ale nie dziękuj Sąsiedzie" - wołają - to dopiero początek [94]  jutro  całe Sąsiectwo zjeżdża do Ciebie, a muzyka ta oto będzie nam przygrywać do tańca. Miła zapowiedź! a tu w domu nic nie przygotowane - ale że Rodzice mieli kucharza, i służby dostatnio, jak to się wszystko rzuciło do roboty na całą noc, jak zaczęło po kurnikach robić spustoszenie, a w kuchni piec ciasta i torty, tak podobno nic nie brakowało, coby ujmę czyniło gospodarzom i ich gościnności.
Nazajutrz zjechało, co żyło - i starzy i młodzi. A była to młódź ochocza wesoła, między którą górował humorem i dowcipem Walery Paszkowski (?), ten wzdychał potajemnie do Amelki Teksterysówny, aże był przystojny, Panienka nie była obojętną; ale przed wzrokiem surowej Matki, kryła się [95] z tem uczuciem - a i on go tez jawnie nie zdradzał, ale podochociwszy sobie winem, stanął do krakowiaka z Amelką i zaśpiewał:
" Dolina, dolina między dolinami
Ojciec, Matka nie wie - co jest między nami".
   Gruchnęła piosnka po sali, i odbiła się złowrogo w sercu przepełnionym arystokracyą Matki!
 Zawrzała gniewem - i do drugiej śpiewki prosi, że ona teraz zaśpiewa - oczewiście, para się usówa - ona staje przed muzyką i śpiewa:
"Dolina, dolina na dolinie sosna
Nie dla ciebie moja Amelka urosła".
   Ubodło to Paszkowskiego niezmiernie bo lubo był porządnym człowiekiem - nie pochodził z wyższej arystokracyi - zapomina o panience, i uczucie jakie żywił [96] dla niej, staje i śpiewa:
" A któż to taka bajkę po sali rozgłosił?
Ani mi się śniło, bym cie o nią prosił."
  I tak, ta cicha idylla - zakończyła się nader głośno, bo przy tańcu, muzyce i śpiewie. 
    Zajście to jednak małe, nie rozerwało wesołej zabawy, bawiono się ochoczo i dopiero z brzaskiem dnia, zaczęto się do domów rozieżdżać.
    Razu jednego, a było to w zimie, siedzą sobie Rodzice wieczorem na sali, a tu brzęk - brzęk - jedzie sani kilkoro ale przed gankiem nikt nie wysiada, wszystkie sanie poiechały dalej: Ojciec wychodzi na ganek - a przed gankiem na śniegu leży kilka zajęcy. To sąsiedzi powracali z polowania - umyślnie drogę skrócili na Buków, i z każdych [97] sani padł jeden zając przed gankiem.
Nasz Ojciec nie był myśliwy - nie był zatem w ich towarzystwie, ale oni pamiętali o Bukowie, i tak hojnie dom zaopatrzyli w zwierzynę.
    W latach tych, które jakby przez mgłę przesuwają się się przed wzrokiem mojej duszy bo to, co tu opisuję słyszałam od Rodziców, lub od Siostry, która dopełnia te wspomnienia swemi uwagami: bo choć nie owiele starszą jest odemnie, ale więcej pamięta.
    W latach więc tych, a byłoto w 1848 r. kiedy rząd chcąc zatrzeć bolesne wspomnienie po rabacyi, nadał Galicyi konstytucyę, bawiono się ochoczo - bawiono się i poważnie: Konstytucya dawała przedmiot do rozmów - budziła nadzieje, rozweselała umysły, bo kiedy mniejsze [98] grono osób zjechało się w Bukowie , jakiesz wtedy piękne śpiewano pieśni patryiotyczne. Rodzice nasi bardzo ładnie spiewali. Spiewano więc: "Z dymem pożarów, "Lecą liście z drzewa" lub ładną piosnkę rybaka, "Łudko moja łudko suwaj po głębinie, moja ty kolebko, w tobie życie płynie". melodya tej piosenki spiewanej i w poźniejszych latach przez moja drogą Matkę tak utkwiła w mej pamięci, że przechowała się do teraz.
   Wśród więc wesołych dni - i życzliwych sąsiadów, zyskując ich przyiaźń i szacunek, pracowali Rodzice - pracował Ojciec. A praca ta wdzięczną i nie marną była - pleniło się zboże - dobytek wzrastał - sława dobrego gospodarza utrwalała się co raz więcej. [99]
    Ale gdzież szczęście na ziemi długo jest trwałem? Czem dłuższa pogoda i na lazurze nieba chmur nie widać - tem pewniej, w tej cieszy, zerwie się burza i gromy uderzą.
    To się dzieje w świecie fizycznem a jakże często powtarza się to samo, i w życiu ludzkim?
 I w naszych Rodziców grom za gromem uderzył - zniszczył ich dobytek i pracę, ale zniszczyć nie potrafił ducha!
  Wznosili się ponadto wszystko - wiarą i nadzieją, a ufność ktorą złożyli w Bogu dźwigała ich wśród nieszczęść - i nie pozwoliła upadać.
    Jakem to wyżej wspomniała, Dziadek Zbrożek, opuszczając Duklę, nie ze swojej winy - ale przez ludzi wyszedł z niej prawie biedny! Nie miał się [100] gdzie na razie podziać - nie mając domu swojego zamieszkał tymczasowo przy (?) zięcia i córki starszej Maryi w Gorzycach. Zejść z wielkiego majątku, i znaczenia do takiego stanu było to zbyt upokarzającym dla Dziadka. Matka nasza kochając niezmiernie swego Ojca, tak odczuła jego zgryzotę, że zapadła na ciężką, i długo trwałą chorobę nerwową.
    Na szczęście jednak był wówczas w Brzozowie zdolny lekarz Zbyszewski, ten poznał się na słabości, a prowadząc umiejętnie kuracyę wrócił Matkę do zdrowia - ale nerwowość w fizycznym Mamy, już na zawsze została - a raczej był w Niej już ten zawód - gdysz i my dzieci, przechodzili także choroby nerwowe. [101] i jak Bratu mojemu Waleryanowi lekarze w Wiedniu i Wrocławiu powiedzieli, jak ich rady zasięgał, że właśnie słabość nerwowa u niego bezwzględnie (?) była dziedziczną.
  Wracam więc do przerwanych wypadków: Dr Zbyszewski prowadząc kuracyę Matki zalecił przedewszystkiem spokoj - kazał nas dzieci całkiem od Matki usunąć - mieliśmy więc oddalony pokój - gdzieśmy przebywali obok służący poczciwej wiejskiej kobiety Katarzyna. Była ona mojej siostry, Stasi, i moją, mamką - a później dozorczynią naszą, i Mamy w gospodarstwie prawą ręką.
  Starsze rodzeństwo miało Guwernera bo Waleryan potrzebował już nauki, najstarsza siostra Wikcia także się uczyła a Stasia zapewne tylko litery zaczeła [102] poznawać. Ale dosyć, że mieli Guwernera, i uczyli się przy nim, Mama nasza zatem stosując się do rad lekarza, po roku prawie, wróciła do zdrowia.
  Ledwo Rodzice ockneli się z tego umartwienia, aliści nowa zawitała klęska - która mteryalnie zniszczyła Rodziców, i podkopała ich przyszlość zupełnie.
Wyświetl większą mapę

Morochów

Wacław Lisowiecki, o którym wyżej wspomniałam, jako o Siostrzeńcu Ojca naszego, który mieszkając w Niegłowicach, majątku odziedziczonym po Ojcu opiekował się młodszym swoim rodzeństwem, słyszał jak nasz Ojciec znakomicie prowadzi gospodarstwo w Sanockiej ziemi. Otóż napisał list do Ojca z prośba, aby nasz Ojciec [103] wzioł w dzierżawę jego i małoletniego rodzeństwa majątek, bedący także w Sanockiem, wieś Morochów mającą duże dwa folwarki.

Wyświetl większą mapę
    Zastanawiali się bardzo Rodzice nad tem co zrobić? posiadali już wtedy ładny kapitał, mogli więc i oni kupić sobie wieś piękną na własność, ale że prośba Siostrzeńca była nader uprzejma; a Ojciec jeszcze młody chętny pracy, zdecydował się więc na dzierżawę.
  Zjechano się, zrobiono kontrakt - i Ojciec wzioł Morochów w dzierżawę. Na jakich warunkach? tego już nie wiem - ale to wiem, że dla podniesienia gospodarstwa włożył blisko 30 000 fl.
    Nakupił dużo inwętarza - zaprowadził woły opasowe (?). Aże to była wieś, leżąca [104] w górzystym położeniu, Owce merynosy zapełniały pagórki Morochowskie, obiecując z wełny dać, nie pośledni kapitał!
 Wszystko szło dobrze - Ojciec doiezdzał z Bukowa, rządził - dysponował - zostawiając Karbowego, do wypełnienia poleconych zleceń.
    Spiżarnią i domem, zawiadomiala wierna sługa - owa Agata, która podczas rabacyi w Iwli, oddala Mamie zapomniany woreczek z dukatami.
  W pierwszym zaraz roku łany falowały zlotą pszenicą - zyto się bużyło a owies trząsł potężnemi kędziorami i sypal po dwa korce z kopy - a kóp tych było do 1000.
    Rok tak świetnie się zapowiadał [105] że Rodzice ze spokoiem mogli patrzeć w przyszlość swoją i dzieci.
    Siana było tak obficie, że nie robiło to różnicy, jak do Bukowa przywożono po parę cetnarów.
     Razu jednego, a byłoto już w poźnej iesieni, posłał Ojciec parę fornalek po to siano właśnie - fornalki miały się wrócić jeszcze tego samego dnia; ale dzień się miał już ku schyłkowi, a ich jeszcze widać nie było - niepokoiło to Ojca - wyglądał ich przyiazdu - nareście przyieżdżają - ale - próżne - wysyła Ojciec z zapytaniem co takiego? Panie! odpowiada wracający służący tam wszystko spalone!
    Zdrętwiał Ojciec na te słowa! załamał ręce, i w tej niemej boleści chodził po sali - jaki tam ból [106] targał jego duszą, można się domyślić - Więc wszystko stracone, cała praca na marność poszła - kapitał przepadł - a z nadzieji zostały zgliszcza i popioły!
    A tu obok Ojca Rodzina: dzieci pięcioro drobnych i żona przyzwyczajona do wygód i dostatku!
Ale ta żona właśnie staneła obok Ojca jak Anioł pocieszyciel i nie dała Ojcu wpaść w zwątpienie pod ciężarem tego krzyża - pomogła go Ojcu dźwigać w zaprzaniu siebie z tą pogardą w duszy; jaką tylko wybrani posiadają.
    Szli już więc Rodzice od tej chwili w walce z losem; ale poddani woli Boga, ufni w Opatrzność Jego - czerpali siłę w niezachwianej [107] wierze - we wzajemnej miłosći dla siebie, a bezgranicznem poświeceniu dla dzieci.

----------------------------------------------------------------------
Jak Ojciec trochę ochłonął z przerażenia, kazał zawołać ludzi, którzy ieździli po siano, i joł się wypytywać o powód tego nieszczęścia
  W Morochowie na wsi - tak zaczeli mówić - było wesele - na które został zaproszony Karbowy ze dworu, poszedł więc na to wesele, poszli i parobcy.
Wesele było w karczmie, ludzi było dużo, bawiono się ochoczo - a przewodził w tańcu Karbowy.
    W tym weszło dwoch, tak zwanych bakuniarzy, i oni także, zabrali się do tańca: a jeden z nich, chciał przodować w tańcu a i karbowy szedł w pierwsza pare, więc bakuniarza odpycha, że on pierwszy [108] bakuniarz sypnął grosza w basy, i mówi: "ja pierwszy" Karbowy zapewne już podochocony wódką, nie wiele myśląc jak go uderzy, jak zacznie bić, tak go zbił, że bakuniarz ledwo się wyczołgał z karczmy, i podobno miał sie odgrozić tymi słowy: popamiętasz mię ty"
  W parę chwil potem gumna dworskie stanęły w płomieniach!
A tu karbownik - parobcy - a może i jedną część wsi w karczmie - a reszta snem mocnem po domach złożona - któż więc miał ratować?
Dawniej nie było tej przechwalebnej instytucyi: straży pożarnej, która spieszy na ratunek gdzie tylko błyśnie łuna pożarna!
  Nikt nie przybył - nikt nie ratował [109] wszystko - wszystko zniszczone zostało!
  Asekuracyi także dawniej nie było w kraju, a nawet nie wiem czy i za granicą istniało? nie była więc ani krestecya (?) ani też budynki asekurowane. Strata wszystkiego olbrzymia!
ale właściciel mając lasy ogromne w Morochowie, mógł stratę wnet taniem kosztem powetować. Ojcu zaś nie zostało nic, jak sprzedawać i to za bezcen inwętarz jak najspieszniej, a więc te woły co staneły na wypas, jałownik kupiony do przychowku, bo do Bukowa nie było gdzie sprowadzać, ani też czem wyżywić przez zimę.
  Jak wyżej wspomniałam, owsa samego było do 1000 kóp - a kopa wydawała po dwa korce, zaś na wiosnę [110] w roku 1849 przechodzili Moskale przez Galicyę do Węgier, płacili więc 1 korzec owsa po 10 fl proszę zatem porachować jaką sumę za sam owies można było zebrać.
  Nie dosyć było na jednej klęsce Morochowskiej, w te tropy za nią, przyszła druga: zniesienie pańszczyzny. Dla właścicieli indyminacya - czyli wynagrodzenie, przez rząd za zniesienie pańszczyzny, stanowiło kapitał - ale dla dzierżawców, to była ruina.
    Ojciec tak wysoki płacił czynsz za Buków, że nie podobna było na dal w tych samych warunkach go trzymać bez pańszczyzny.
    Poiechał za tym w tym celu do Lwowa do Państwa Sikorskich, przedstawiając im teraźniejszą sytuacyę, i prosząc [111] o zmniejszenie czynszu. Nic to jednak nie pomogło.
    Musiał więc Ojciec odstąpić dzierżawy Bukowa; któryn w lat później parę przeszedł na własność dziadów - bo Państwo Sikorscy, nie mając dzieci, zapisali testamentem dziadom tę wieś piękną i uroczą

Łężyny - folwark.


Ze sprzedanego inwętarza Morochowskiego uzbierał się tak mały kapitalik, że niepodobna było iść znów na dalsze dzierżawy; umyślili zatem Rodzice choćby mały kawałek ziemi za niego kupić, aby go w niej umieścić - Niebawem, taki nie duży kawałek ziemi się znalazł, lubo z początku bardzo niewdzięczny do pracy i nieurodzajny.
Do Gorzyc, własności Stryja Seweryna Macudzinskiego, należał folwark, czyli [112] Sołtystwo, we wsi Łężyny, ten zatem folwark kupił Ojciec od swego brata Seweryna za 6000 fl
    Folwark ten, Król Polski Stanisław Poniatowski nadał jakiemuś Wybranowskiemu, któryto folwark przechodząc później z rąk - do rąk, należał do wsi Gorzyc, a następnie, jak wyżej wspomniałam, nabył go nasz Ojciec, wraz z tym dokumętem królewskiem, w którym go nadawał temuż Wybranowskiemu, na dokumęcie był własnoreczny podpis Króla.
  Folwark miał do 80dziesiąt morgów pola; i dwie ładne łąki, położenie jednak pola było więcej górzyste, i bardzo zapustoszałe.
 Sama miejscowość, jak na ustronie wiejskie bardzo była ładną: Od południa stał Kościół modrzewiowy za Jana [113] Kazimierza jeszcze stawiany, a zatem 3 wieki noszący na sobie, we wnątrz w wielkiem Ołtarzu śliczny obraz Matki Boskiej, za Księdza Morawskiego cały kościół został ładnie odmalowany.
Dalej na południe szedł goscieniec cesarski prowadzony od Jasła ku Dukli.
  Od południa na połnoc, las i chaty wiejskie, otaczały ten folwark i jego zabudowania.
    Zabudowania te jednak były w bardzo lichem stanie: gumna kiepskie, dworu żadnego, stał tylko duży budynek, słomą kryty, w którym mieszkał pastuch, wraz z rodziną; dozorujący, jałownika i całego obejścia.
    Budynek ten słoma kryty, musiał bydź dawniej przez swych właścicieli zamieszkiwany, ponieważ oprócz dużej [114] izby; posiadał jeszcze dwie małe. 
    Otóż do tego to budynku, na prętce urządzonego, i nasi Rodzice z nami się sprowadzili, zamieszkując go, dopókąd nowy dom mieszkalny nie postawiono na któryn zaraz zaraz z wiosną drzewo zaczęto zwozić. Wybrano ładny plac pod dom, z widokiem na Kościół i gościeniec, i niebawem, bo w jesieni stanoł ładny domek, z czterema pokojami, dużą sienią i kuchnią: gankiem na front - a szklannymi drzwiami do ogrodu.
    Ogród owocowy zakładał uczony ogrodnik, i botanik Szmid, także i kląbiki kwiatowe, które przesadzane różnemi krzewami i pięknemi, jak na tedy różami, zdobiły wejście do ogrodu.
Słowem - śliczne staneło obejście. [115]
Ksiądz Proboszcz Grzegorzewicz, zacny staruszek, którego Rodzice w Łężynach zastali dokonał poświęcenia; no i z pod strzechy słomianej, sprowadziliśmy się do tego nowo zbudowanego domu.
    Dla Mamy, musiała to bydź pociecha nie mała, że zbliżyła się do siostry, którą tak bardzo kochała. Stryiostwo bowiem Sewerynowie mieszkali w Gorzycach, a to tak nie daleko było, że piechotą idąc, można się było często nawzajem odwiedzać - i tak też rzeczywiście było.
    Ojciec z energią sobie właściwą zabrał się do pracy, tem milszej - że na swoiem już kawałku, i między swoimi, bo z jednej strony Gorzyce z braterstwem, z drugiej wprawdzie już trochę dalej bo za Jasłem ale zawsze jeszcze nie tak zbyt daleko, Niegłowice, a  w nich Wacław Lisowiecki [116] z młodszem rodzeństwem: Antonim, i Teresą, którzy się na ten czas jeszcze w Krakowie kształcili.
    Sąsiedzi łaskawi, i także potrochu znajomi: Najbliższe sąsiedztwo byli przezacni Państwo Władysławowie Bielańscy w Łajscach - dalej w Łubnie Państwo Karolowie Huppkowie z którymi to domami nawiązały się przyiazne i miłe stosunki.
 I gdybyszto było tak zawsze, to i cóżby więcej do życia było potrzeba? Łaski bożej, i kawałek chleba - Ale praca na ten kawałek właśnie chleba stawała się coraz trudniejsza Ojcu. Los w przyszłości gotował Rodzicom dolę zbyt gorzką i ciężką. Nie uprzedzajmy jednak wypadków, lecz idźmy porządkiem rok, za rokiem do końca.
    Jak wyżej wspomniałam, w Bukowie [117] mieli Rodzice bardzo ładne tyrolskie bydło, które w Łężynach nie przyieło jałowej paszy, i jedno za drugiem zdychało - Owce merynosy z Morochowskiej dzierżawy pozostałe, a sprowadzone także do Łężyn, na motylice gineły - upadek taki w inwętarzu stanowił stratę nieobliczoną; bo podkopywał całe gospodarstwo, które potrzebowało wielkiego nakładu, i forsy, grunta bowiem były bardzo wyjałowione - to też zasiewane dobrem ziarnem nie dawały oczekiwanego plonu, nie nagradzały pracy Ojca naszego.
    Stryj Seweryn widząc też że to z trudem przychodzi, opuścił Ojcu na wypłacie Łężyn pewną kwotę.
    Ale to nie zrobiło wielkiej różnicy - wydatki były coraz większe - Walusia starszego brata, trzeba było już do szkuł dawać, odwieźli go więc Rodzice do Jasła, i umieścili [118] na stancyi u Dyrektora Kąckiego.
Wydatki więc z każdem dniem - rokiem przybywały - a dochody tak szczupłe , Ojciec się martwił, i wysilał na pracę: wstawał dodnia, dozorował gospodarstwa; sam stał na gumnie przy młocce. Razu jednego, a byłoto na początku Grudnia, młucono konicz (?) który w tych czasach wysoką miał cenę - Ojciec tem pilniej dozorował młocki, aże mrozy były silne, zaziębił się, i dostał zapalenie płuc! Był wtedy w Jaśle Doktor Bauman, stary, jeszcze z wojen Napoljonskich, ten przywożony z Jasła, prowadził kuracye Ojca- a Matka dzień i noc go dozorowała. W czasie tym, młodszy nasz brat Kazio, bardzo ładny, z niebieskiemi oczkami blądynek piąty rok liczący zachorował na szkarlatynę. To już było prawie nad siły naszej [119] Matki, toż poczciwa Ciocia Sewerynowa przyiezdzała z Gorzyc , i pomagała Matce pilnować znów Kazia; lecz pomimo najtroskliwszej opieki, i starania nie było mu lepiej - choroba uparcie się rozwijała, i 8go Grudnia, w dzień Niepokalanego Poczęcia Matki Boskiej, przy Cioci i Mamie które nieodstepowały już jego łużeczka wzleciała jego niewinna duszyczka do Boga!
    Ojcu już wtedy było lepiej, ale nie chodził do Kazia - nawet nie wiedział że jest z nim tak źle, dopiero jak życie zakończył trzeba było Ojcu prawdę powiedzieć - kto się na to odważył? nie wiem - ale to pamiętam, jak Ojciec z bladem obliczem chwiejnem krokiem, z załamanemi rękami chodził po pokoju - A Matka nasza tając swą boleść przed Ojcem musiała się zająć wraz z Ciocią ubraniem drogiego [120] dziecięcia: uszyły sukienkę białą tarlatanową (?) w różowe kwiatki, urządziły katafalk na salce, i tam złożyły dziecinę. Pamiętam, jak Mama wzieła mię za rękę, i kazała w usteczka pocałować braciszka!
W dzień pogrzebu był tak silny mróz, że okna od południa, s kąd był widok na kościół, całkiem były zamrożone, i to było szczęściem dla Ojca bo nie widział pogrzebu - i nie słyszał, jak Dziadek Zbrożek, sam włożył do trumienki Kazia, i wyniósł cicho z pokoju, a poczciwego Księdza Proboszcza proszono, aby dzwonić nie kazał, żeby głos żałobny dzwonów do uszu Ojca nie doleciał! bo przez silne wzruszenie, mogłaby była recydywa nastąpić.
    Narescie powrócił Ojciec do zdrowia [121] i znów zabrał się do pracy, ale nim to nastąpiło, musiał długo w domu pozostawać. I martwili się Rodzice tem jeszcze, jak tu Walusiowiktóry był w szkołach powiedzieć, że braciszka, którego bardzo kochał, już nie ma między nami. Bo jak Ojciec chorował, i Kazio, nie donoszono Walusiowi, żeby mu nauki nie przerywać smutnemi wieściami. Czekano więc swiąt Bożego Narodzenia, na które miał przyiechać, w tym celu, posłano po niego starą kucharkę Haneczkę, którą on bardzo lubił, ta jadąc z nim z Jasła, na drodze zaczeła mu powoli wszystko opowiadać że Ojciec był chory, ale już zdrów, że Kazio zachorował - no - i że go już nie ma - usłyszawszy tę smutną wiadomość, Waluś, tak bardzo płakał, że go ledwo uspokoiła! ale Rodzicom już lżej było [122] go przewitać, i do serca przycisnąć!
    Goiła się więc powoli rana po stracie Kazia bo nas jeszcze czworo Rodzice mieli w domu, ale też i troska zalegała ich serca o nasze wychowanie.
  Waluś, jak widzimy chodził do szkół w Jaśle. Najstarsza z nas wszystkich Wikcia uczyła się przy Guwernerze, więc była już poduczoną; resztę Mama u niej dopełniała, ucząc robótek, w których się Wikcia niezmiernie pracowitą okazywała. Ale co do Stasi która przy Guwernerze ledwo czytać się nauczyła; i co do mnie, com nawet jeszcze liter nie znała była troska nie mała.
    Dawniej nauki nie były tak ułatwione jak teraz - szkół po wsiach nie było, hyba w jakiś wybranej wiosce - a oddawanie córek na pensye, lub sprowadzenie [123] guwernantek do domu dla kształcenia, pozwali sobie tylko bardzo bogaci - i Rodzice nasi, mogliby byli to uczynić, gdyby ich majątek w Morochowie przez ogień nie był utracony!
  Ale w takich warunkach, jak się znaleźli w Łężynach, było to nad ich siły. Cóż więc uradzili? Oto stali się sami nauczycielami swoich dzieci!
    Droga Matka nie szczędziła w tym względzie pracy, aby nas układać - umysł i serce ku dobremu skłaniać - każde słowo źle powiedziane, nie uszło jej uwagi - każden ruch nie estetyczny, każde stąpienie nie zgrabne, nie uchodziło bacznego oka Matki.
    Jak ten artysta rzeźbiarz z dłutem swój posąg obrabia, i przez miłość dba sztuki, doputąd obrabia, dopukąd [124] na swą pracę nie spojrzy z radością tak nasza droga Matka nie spoczywała w pracy, dopukąd nie wiedziała, że jej dziewczynki, nie potrzebują ciągłych już uwag.
    To też miała tą pociechę, że kiedy najstarsza z nas Wikcia wyszła za mąż a my obie młodsze ze Stasią, jako już dorosłe - a młodziutkie panienki w r. 1860 były w kąpielach w Żegestowie, i w zebraniach towarzyskich brałyśmy udział, - Ksiądz Jezuita Szychowski z domu, jak mówiono Książe rosyjski wydał o nas sąd taki, że nam tylko framncuskiego języka, którym on właśnie władał - brakuje - bo przez ułożenie mogłybyśmy się i na książęcych salonach znajdować!
    Jakaż to miła nagroda dla [125] Matki naszej bydź musiała, słysząc te słowa! bo że nas pochwalono, Jej to było zasługą!
    Ukochany zaś Ojciec, został naszym profesorem, a wzioł się do tej pracy, z całą systematycznością pedagoga.
   Rano więc - co dzień - jak wrócił od gospodarstwa, siadaliśmy za stołem do nauki, szło więc za porządkiem: czytanie polskie - do którego ja dopiero litery zaczełam poznawać - język niemiecki - rachunki - pisanie. I tak ta praca szła z dnia na dzień, i jakoś umysły nasze    nie były tak twarde, jak ta ziemia nieurodzajna, którą Ojciec uprawiał, a ona nie dawała plonu praca nad nami była Ojcu wdzięczniejszą ładnieśmy się uczyły - Stasia pięknie po polsku czytała - ja z książeczką już do kościoła zaczełam chodzić! to też w nagrodę [126] naszej pilności, dostałyśmy od Mamy, jak poiechała po sprawunkach na Święta do Jasła, po sznurku koralików, i po lalce drewnianej. Cóżto była za radość! a jak jeszcze Mama dała im imiona ryfki i esterki, no to już uciecha była zupełną!
    Czy teraz cieszą się dzieci tak z otrzymanych podarunków? jakmyśmy się cieszyły tą drobną rzeczą?
Rano była nauka - po obiedzie zaś robótką ręczną trza się było zajmować, a więc najłatwiejszą; bo pończoszką, którą Mama wyznaczała jak dużo mamy zrobić, a gdy się zrobiło, można nam się było bawić lalkami, lub na salce tańczyć, cośmy ze Stasią bardzo lubiły tak puszczać się w pląsy, Wikcia jako o wiele starsza od nas, nie należała do naszych [127] zabaw dla niej była najprzyiemniejsza jakaś robota ręczna, przy Mamie.
Wieczorami zaś poźnemi, wszyscyśmy zasiadali w jednem pokoju, i o szarej godzinie Rodzice naprzemian opowiadali o "starych jak my nazywali dziejach" A więc o rewolucyi Listopadowej - o poniewierce Ojca wśród obcych - o rabacyi - o różnych zdarzeniach przystępnych dla młodego wieku! O błogosławione chwile! O błogosławiona rodzina w takiem kółku zebranem!
 A gdy Rodzice coś między sobą chcieli mówić, co nam nie wypadało tego słuchać, używali niemieckiego języka lub kazali wychodzić nam z pokoju, mówiąc że dzieciom nie wszystko trza wiedzieć o czem starsi mówią.
W dłuższych takich wieczorach zimowych był okres, gdzie i fasola się łuskała [128] a łupiny z niej chowano na góre, które potem ku wiośnie gotowane, zmieszane z sieczką stanowiły wyborną paszę dla bydła.
    A było tej fasoli mnogo, bo Mama lepsze pole koło domu zasadzała jarzynami, awięc fasola różnego gatunku buraki sążniste - marchew olbrzymia, a tak Mama umiejętnie bez ogrodnika umiała koło tego chodzić, że jarzyny w podziw swoiem ogromem wprawiały patrzących na nie. Tego roku, jak Wikcia za mąż wychodziła było samej fasoli 10 korcy, a korzec po 10 fl a za kapustę buraki wzieła Mama wtedy 100 fl. Miała Mama dobre kucharki, ale sama w kulinarnej sztuce była tak biegłą, że zaprawe jej kapusty słynnej ze smaku kucharze kosztowali, żeby ją naśladować [129] - a pieczywo - a chleby wysmienite! obok Ojca i nasza droga Matka zasłyneła jako wzorowa gospodyni! 
A i nas młodziutkie zaprawiała Mama do gospodarstwa, w ogrodzie, wydzielała małe grządki, pozwoliła wedle swego smaku i gustu urządzać, zasadzać - zaś plon zebrany z tych grządek, sprzedawałyśmy w jesieni Herszkowi (?) orędarzowi w Łężynach, i te pieniądze były już naszą własnością.
 Najprzyjemniej nam było zebrane grajcarki składać, i Walusiowi do szkuł posyłać, a bo i on też, jak przyieżdżał do domu, zawsze nam coś ładnego przywiozł, czem nas, niewymownie cieszył.
  Raz podczas wakacyi, uzbierał sobie Waluś na polu sporo kłosek pszenicznych omłucił - ziarka schował - i na drugi rok w ogrodzie posiał - otrzymał z tego [130] już z kwartę pszenicy - w następnem roku pozwolił mu Ojciec już na polu ją posiać; z plonu zebranego miał miał parę fl za które odmalował statuę, i kapliczkę Swiętego Floryana; będącą koło naszego ogrodu, a to z wdzięczności, że Bóg Ojca naszego powrócił do zdrowia!
    I tak pierwsze lata nasze młodociane upływały w domu przy nauce i zabawie, przeplatane rodzinnemi zdarzeniami, których było nie mało. Dla nas były to wielkie zdarzenia, jak nadchodziły imieniny czyieś w rodzinie, lub święta doroczne.
Przed jednemi świętami Bożego Narodzenia dostałyśmy wszystkie trzy od naszej Cioci śliczne mannestrowe (?) katanki, bo Ona ta poczciwa Ciotka często nas obdarzała podarunkami - obrazeczek od niej otrzymany przechowuje jeszcze do teraz. [131]
Pomagała ona Mamie w wychowaniu naszem, i nawet jedną z nas Stasię, wzieła do siebie, do Gorzyc Stało się to jednak zupełnie niespodziewanie - nic nam Rodzice nie mówili że się rozlączamy, wzieli Stasię, nibyto ze Ciocię odprowadzi, do Gorzyc, tymczasem już ją nie oddali.
  Stasia płakała, ale to nic nie pomogło, musiała uledz konieczności, i zostać w Gorzycach.
  Nie była ona tak samą jednak, bo przy Stryjostwie zamieszkała Terenia Lisowiecka , młodziutka panienka, po skończonej pensyi w Krakowie, odebrał ją Wacław, i prosił Wujostwa, żeby ją wzieli do swojego domu, co oni tem chętniej uczynili, że swoich dzieci nie mieli. Ciocia wprawdzie była ciągle słaba; ale to, nie przeszkadzało, aby się jeszcze niezaopiekowała [134] - od tej strony następuje pomyłka w numeracji stron - Autorka pominęła 3 strony - nie brakuje ich fizycznie, lecz w pamiętniku po stronie 131 następuje strona 134] Terenią. Dom też Stryjostwa Sewerynów stał się domem rodzinnem dla tych trojga rodzeństwa Lisowieckich. Tam oni na swięta każde się zieżdzali, tam na uroczystości rodzinne zbierali Antoś młodszy od Wacława, a starszy od Tereni, na Akademię Krakowską jeszcze uczęszczał, a na swięta przyiezdzał do Gorzyc, jako do najbliższej sobie rodziny przyiezdzał i do nas do Łężyn, a cieszyliśmy się na niego zawsze, bo był bardzo wesół!
  Mając więc Ciocia Terenia w swojem domu, wzieła i Stasie naszą, i zaieła się jej dalszem wychowaniem, i nauką. Miała też z niej wielkie wyręczenie w gospodarstwie, bo chociaż w Gorzycach był zapełniony luźniejszą służbą, jak kucharz, lokaj, panna [135] służąca trudniąca się gospodarstwem, to jednak i Stasię często Ciocia posyłała do spieżarni. Pamiętam jak raz Mama przyiechała z Gorzyc, i powiedziała: "Stasia kręci się jak wrzecionko"
  Stasia jednak tęskniła za domem, a serce jej, pod wpływem tęsknoty tem więcej rozwijało się w miłości rodzinnej, co najlepiej się okaże, że wszystkie owoce jakie dostawała na podwieczorek od Cioci, każde ciasteczko - orzech składała to, chowała starannie przed okiem Ciotki, i to wszystko przez poufałą sługę, bo przez swą mamkę tą Katarzynę, o której wyzej wspomniałam co była w Bukowie u nas - a którą potem wzieła Ciocia do siebie, przysyłała nam do Łężyn, i dzieliła się tem z nami! a co to za wyborne były te gruszeczki co nam przysyłala! [136] 
Kilka razy do roku były w Gorzycach luźniejsze zebrania, jak na swięta każde, na imieniny Cioci 8go grudnia, i Stryja 8go stycznia. Wtedy ziezdzali się przyiaciele i znajomi jak: Ksiądz Celarski Kanonik Pilźnieński, Walęty Chłędowski - ale ja go nie pamiętam - państwo Langowie poczmistrzowie z Dukli, zacni bardzo ludzie, z którymi nasi Rodzice żyli w przyiazni, i kumotrowie. Kazia bowiem pani Langowa trzymała do chrztu. Rodzice nasi nie mieli zwyczaju, zabierać nas wszystkich, jak gdzieś do rodziny, lub w sąsiectwo iechali, ale co do zebrań takich w Gorzycach, to już na wyraźną prośbę Cioci, zabierali nas z sobą, w garderobie zaś mieliśmy stół osobno na kryty, i tam pod okiem Katarzyny zasiadaliśmy [137] do obiadu a lokaj połmiski z potrawami do nas odnosił, od głownego stołu.
Inną razą; a także na prośbę Wacława wzieli nas Rodzice do Nigłowic na obrynkę (?), gdzie Terenia rozdawała wiejskiem dziewczętom ładne podarunki.
  Parę razy ieździlismy do Dukli, do państwa Langów, a z tamtąd w dobranem towarzystwie, zwiedziliśmy raz pustelnię Swiętego Jana z Dukli. Wesoła to była wycieczka, droga lasem dosyć długa: przy której końcu zobaczyliśmy kaplicę poświęconą czci Świętego Jana, obok niej małą chatę zamieszkałą przez pustelnika, który nas oprowadzał po kaplicy, i pokazywał źródło, z którego chorzy biorą wodę, i modlą się do Swiętego Jana, doznają ulgi w cierpieniach. Podanie niesie, że Jan Swięty, nasz rodak dwa lata zamieszkał w tej [138] pustelni żywiąc się skromnie, a oddając się głębokiem rozmyślaniom i modlitwie, przy której Matka Najswietsza raczyła Mu się obiawić, z rozmyślań zaś odebrał natchnienie, aby wrócił do ludzi, i wśród nich - i dla nich pracował - co też niezwłocznie uczynił.
    Ciocia nasza, ieździła co rok, do jakichś kąpiel, stosownie do tego, do jakich ją Doktorzy wysyłali - mało to jednak pomagało na jej cierpienie, na oko wyglądała niby nie źle - pamiętam silne rumience na jej ładnej twarzy - było to jednak złudzeniem - Cierpienie się wzmagało z każdym rokiem - które bodaj czy nie miało źródła w boleści ukrytej za jedynem - a ukochanym dziecięciem!
 Woził ją Stryj do Wiednia, do najsławniejszych [139] lekarzy, ona z anielska cierpliwością poddawała się wszystkiem kuracyą które chyba stan jej pogarszały.
  Jednego roku wysłano ją do Szczawnicy, dokąd wzieła i Terenię Lisowiecką, która będąc słabą na piersi, potrzebowała także kuracyi, wtedy i naszą Wikcie wzieła Ciocia z sobą do szczawnicy.
  Wacław Lisowiecki także wyieżdzał do kąpiel, bo On w młodem wieku spadł z konia, złamał obojczyk, i wskutek tego dostał astma piersiowe, dotkliwa ta choroba, z wiekiem prawie rozwijała się i na pięknej, szlachetnem jego obliczu odbijało się to straszne cierpienie.
  Dla nas był on nad wyraz dobry, ładne książki - piękne ubrania, jakże często odbierały z jego dobroczynnej ręki  
   dziecka - jak nas nazywał Wujo Feliks [140]
 W lecie więc te dwa domy opustoszały się ale za to u nas było gwarno, Stasia wracała do nas na czas pobytu Cioci w kąpielach - Waluś - który już w Sączu do gimnazyum chodził, przyiezdzał na wakacye.
  Lubił on - jak każdy chłopak bawić się w żołnierza - a może tkwiła w niem ta polska rycerska żyłka już w młodocianem wieku, która później popchneła go do powstania? dosyć - że lubił bydź żołnierzem i mustrować drugich - w tym celu pozwolili  mu Rodzice z porządniejszych domów wiejskich wybrać sobie paru chłopaczków do zabawy. był tam więc między niemi Marciś Augustyn, o którym wyżej wspomniałam, a dzisiejszy Ksiądz Kanonik w Milczycach, był jego krewny Ignac także Augustyn, o [141]  którego rodzinie muszę tu obszerniej napisać: Rodzina ta Augustynów, mieszkająca w Łężynach, odznaczała się, wśród innych mieszkańców wioski w całem tego słowa znaczeniu uczciwością, i była szanowaną bardzo od naszej rodziny - Już Dziadek Wincenty Macudzinski, miał zwyczaj starego Augustyna zapraszać do siebie, na święcone lub opłatek - Ojciec nasz tą samą szedł drogą, i młodego Augustyna Pawła ożenionego z bardzo uczciwą i przystojną z sąsiedniej wioski dziewczyną ; także tak samo gościł u siebie w  Święta uroczyste, a Mama nasza lubiła, swoją młodą sąsiadkę Pawłową, bowiem mieszkali nie daleko od naszego domu, w tej to rodzinie, było kilku synów, i dwie córki - Kazia była naszą rowieśnicą, i słynęła z urody - starsi chłopcy, a więc [142] Ignacy, który z Walusiem bawił się w żołnierza chodził do szkół w Rzeszowie, osiadł potem na roli i jako uczciwy gospodarz, i człowiek piastował urząd Naczelnika Gminy - wszyscy dobrze się pokierowali - a jeden z młodszych Antoni, to jakby luminarz jasny ozdobił swoją rodzinę, wstąpił bowiem do zakonu Księży Jezuitów, i został chlubą tego zgromadzenia  - aże z młodszem mojem bratem kolegował w szkołach - i do teraz z nami jest w przyiaźni, poźniej obszerniejszy opis mu poświęcę!
    Teraz wracam do naszej rodziny : Ciocia z kąpiel wróciła - Stasię nam zabrała, i znów niby to pozornie wszystko wróciło do dawnego trybu - ale w rzeczy samej tak nie było, w sercach starszych, a mianowicie Rodziców było (?) kryło się [145 - znów pomyłka Autorki w numeracji stron] wielkie zmartwienie, bo Ciocia nasza, ta poczciwa Ciocia, z każdem dniem gorzej się miała. Raz tylko jeszcze w domu naszem zabłysło słońce radości, po której na długo miała nastąpić żałoba : Pamiętam było to w Czerwcu w 1853 raz w niedzielę, poszłyśmy z Wikcią, bo Stasia była znów w Gorzycach - do kościoła; gdyśmy do domu wróciły, Ojciec przystępuje do nas, całuje nas w głowę, i mówi: "Pomodliłyście się Bogu, i Bóg dał wam Braciszka"! a jeszcze większa była, gdym go rzeczewiście zobaczyła! w tydzień potem Ciocia, i Wacław Lisowiecki tego Braciszka podali do chrztu świętego i dali mu imię Jan Chrzciciel! A ten Jaś to stał się potem dla nas wszystkich przedmiotem [146] pieszczot, i uciechy !
Tak upłyneło parę miesięcy - Mama ciągle iezdziła do Gorzyc Ciocię odwiedzać a Katarzyna, która z Ciocią iezdziła do kąpiel, już nie odstępowała od posługi, ciągle była na jej zawołanie - coraz z Ciocią było gorzej; dostawała spazmy tak okropne, że boleścią przejmowały otaczających ją osób - poczciwy Wacław który Ciocie kochał jakby matke drugą, nieodstępował ja - dzień - i noc siedział z drugimi. Nadszedł październik, i 27go było bardzo źle wtedy poczciwa Katarzyna i Dziadek Zbrożek zapytali Ciocię że możeby chciała, żeby Ksiądz z Panem Jezusem przybył? na co najchętniej przystała - a ieżeli sama o to nie prosiła, najpewniej dla tego, że nie chciała większej boleści robic i czekała [147] na propozycyę z ich strony.
Posłano po księdza Grzegorzewicza - zacny staruszek trząsl się z przerażenia i żalu, że godna jego Kolatorka, a dobrodziejka kościoła i ludzi zejdzie z tego świata.
    Przyiechał - wyspowiadał - a gdy podniosł Hostię Swiętą do góry, i przemuwił do niej: "Patrz ! oto Jezus przychodzi do Ciebie" Ciocia powiedziała: i Maryia tu stoi - i Maryia tu jest! Więc miała szczęście Ciocia widzieć Matkę Najswiętszą przed śmiercią - przyieła komunie świętą i ostatnie namaszczenie i w przytomności Męża Ojca swojego Siostry kochającej, i wiernej sługi Katarzyny czystego ducha oddala Bogu!
    Czym mam opisywać boleść pozostałych osób? trudno - takich boleści [148] jak śmierć ukochanych i drogich sercu naszemu - myślę, ani gieniejalne pióro Siękiewicza nie potrafi wiernie oddać!!
    Dziadek Zbrożek uszedł w pole obok niego Mama nasza, aby tam bez świadków, dać folgę żalowi i łzom - Stryj Seweryn rozpaczał - Wacław z Terenią po drugiraz prawie osieroceni tulili się do siebie.
    Powróciła Mama z Dziadkiem, zabrała Stasię i Terenię i przyiechała z niemi do Łężyn, aby znów w obieciu Ojca utulić żal swój! a Tereni nowe, na czas jakiś przygotować miejsce w swem domu.
    Ciocia, umierając powiedziała te słowa: "W dzień Matki Boskiej, i w dzień Matki Boskiej" co zrozumieli, że kończąc życie we środę, życzyła sobie, aby w [149] sobotę był pogrzeb, co też i uczyniono - gdysz oba te dnie są poświęcone czci Matki Najświętszej!
   Pogrzeb oczewiście odbył się wspaniały - znajomi - sąsiedzi spieszyli oddać cześć zmarłej, a Ksiądz Kanonik Celarski - najpierw Katecheta w Żmigrodzie naszej Mamy i Cioci, a potem długoletni przyiaciel, w pięknej mowie uczcił cnoty, i zasługi młodej bo zaledwie 39 (?) lat liczącej kobiety!
    Portret Cioci, który jest w domu Braterstwa Waleryanów przedstawia Ciocię, jako jeszcze zdrową i urodziwą niewiastę.
W rodzinie naszej była żywa wiara, a z niej płynąca pobożność, Mama nasza poświęcała długie chwile dziennie na modlitwę, a raczej całe jej życie i czyny były jedną modlitwą. Po śmierci Cioci zrobiła sobie [151] Mama tę ofiarę, że już nigdy we środę owoców nie jadało - tak samo znów pamięci Matki, poświęciła niedzielę, bo w te dnie drogie sercu jej osoby, zeszły z tego świata.
    Szczególnie w rodzinie naszej była, i jest, czczoną Matka Najświętsza! a została ta cześć, jakby spuścizna po przodkach naszych - gdzie cały dawniej naród czcił Ją i uwielbiał - Wszak Polki dawne poświęcały Jej swą pracę - poeci pienia jak Adam Mickiewicz - uczeni księgi - jak Walery Wielogłowski - Wojownicy obok oręża wieszali różaniec, jako znamię czci Jej przynależną, a wrogów zwalczali hasłem: "Boga Rodzica Dziewica, Bogiem sławiona Maryia"!
W rodzinie zatem naszej czczoną była Marya - a gdy jeszcze miało się przed [151] oczami ciągle wzór pobożności z Matki, cóż  więc dziwnego, że i serca nasze jakby od wielkiego ogniska; zapalały się miłością i czcią dla Matki Niebieskiej o której Bernard Święty powiedział: że jeszcze nie słyszano nigdy, aby ktokolwiek co się Jej obronie oddaje, został opuszczonym"
I my też nie jednokrotnie Jej opieki doznali, co w drugiej części tego opowiadania będzie wspomniane.
  Cóż więc zatem dziwnego, że i nasza Ciocia przed śmiercią miała widzenie Matki Najświętszej, a wiemy to z tych paru słów wyżej przytoczonych, które mogła jeszcze powiedzieć!
    Po śmierci też Cioci nie było rozpaczy, był tylko cichy smutek ktory modlitwą i pracą, Rodzice koili.
    Terenia została u nas, i blisko trzy lata [152] w domu naszem bawiła - a gdy pierwsze miesiące żałoby mineły, potrochu wesołość wracała; Terenia miała fortepian który w bawialnem pokoju został umieszczony, miła jej gra, a czasem piosnka, rozweselały dom cały, a my ze Stasią, bo w młodem wieku tak szybko zacierają się wrażenia doznawane, jakże więc kontęte śmy były, że w ulubione pląsy mogłyśmy się znów puścić, i to przy muzyce, bo poczciwa Terenia nieraz nam zagrała do tańca.
    No i tak powoli horyzont nasz zaczoł się rozjaśniać.
   Wikcia dorastała, trzeba było z nią gdzieś się w świat pokazać, a i Tereni pobyt w domu uprzyiemnić - to też Rodzice zaczeli częściej gdzieś wyiezdzać, i dom, więcej otwarty prowadzić. [153]
Państwo Huppkowie w Łubnie, mieli jedną tylko córkę Olgę, dla której kształcenia kożystali (?) guwernantkę. Annę Bętkowską, bardzo ładną i dobrze ułożoną osobę, aże Wikcia z nią, a Stasia z Olcią pokochały się, tam Rodzice najczęściej ieździli, ile - że i Państwo Huppkowie zacnemi byli sąsiadami.
    Razu jednego, a było to w Styczniu nad wieczorem, zaiechały sanie przed ganek, a z nich wysiedli Państwo Huppkowie, i z prośbą do Rodziców, że u nich na świętego Karola 28 stycznia będzie zabawa tańcującą, żeby raczyli z obydwoma panienkami przyiechać.
Naturalnie Rodzice podziękowali za pamięć i obiecali korzystać z łaskawego zaproszenia.
    W tym miejscu przerywam, gdyż dziś jest rocznica powstania Listopadowego w 1831 r. [154]
Nabożeństwo żałobne za braci naszych poległych w obronie Ojczyzny, znów, jak w zeszłym roku odprawił Czcigodny Ksiądz Kanonik Leon Sroczyński, Proboszcz Jasielski. Nabożeństwa takie - Narodowe pamiątki - są tak podniosłe - tyle serdecznego - a zarazem rzewnego uczucia budzą w duszy, że nie podobna mi było nie zaznaczyć i dzisiaj tej chwili i rocznicy 29 Listopada, tem więcej, że i drogi nasz Ojciec brał udzial w tej Rewolucyi.
  Proszę czytających wybaczyć ten przeskok, a teraz wraz ze mną powrucić do Łubna, a raczej do zagrody Łężyńskiej:
    Po odieździe więc Państwa Huppków zaczęto radzić nad ubraniem - stanelo na tem, że obie panienki, Terenia Lisowiecka, [155] i Wikcia - bo Stasię jeszcze Mama nie brała na takie większe zebrania, miały się przystroić, w białe muślinowe sukienki, do tego dodano jeszcze różowe gierlandy na głowe; i tak w tym ładnym, a nader skromnem ubraniu, obie panienki ślicznie, i powabnie wyglądały.
    Dom państwa Huppków był zamożny, gości dużo - muzyka dobra - gospodarze uprzejmi bawiono się też noc całą ochoczo.
 Między młodzieżą, był Władysław Chmielowski - młody człowiek - z dobrej rodziny szlachcic herbu Jastrzębiec - ładny posiadał folwark koło Biecza - Jedynak pieszczony przez matkę, uczęszczał w Wiedniu na technikę, ale gdy mu zagrożono wojskiem, porzucił ją, i osiadł na folwarku, zajmując się gospodarstwem [156] wraz z swą starą matką, aże wcale nie źle malował - i do tego kunsztu widoczny miał talęt, nie porzucał palety i pędzla - a jako młody, nie gardził zabawą, i rozrywką.
    Ten tedy Pan Chmielowski był w Łubnie na tych imieninach, i stanął sobie przed narzeczonemi Anną Bętkowską, i Łyszkowskiem, mówiąc do nich: "Jacyście wy szczęśliwi" na co panna Bętkowska miała odpowiedzieć: i Pan był by tak szczęśliwym, idąc za moją radą, bo ja dla pana miałabem wybraną juz panienkę" ale nie powiedziała którą? Miała ona naszą Wikcie na myśli - Ale Wikcia, obraziła się na pana Chmielowskiego - bo gdy nad ranem po tańcu - dla ochłodzenia, zaczęto się bawić w klapsankę, pan Chmielowski [157] za mocno uderzył ją w rękę - czem ona, obrażona powiedziała: "jakże to nie grzecznie tak bić" a i pan Chmielowski podobno miał ją obmówić z tego powodu, że obraźliwa.
    Jednak w wyrokach Opatrzności inaczej było sądzone - Ci co się obrazili na siebie, mieli poźniej, nawzajem się pokochać, a stało się to w niedalekiej przyszłości, gdy znów w Lutem na balu w Dukli razem przy tańcu, i w towarzystwie znaleźli się razem.
    Pan Chmielowski potem zrobił wizytę do Łężyn i niebawem oświadczył się o rękę Wikci - i oczewiście został mile przyięty, nietylko przez Wikcię, która prawdziwie go pokochała; ale i przez Rodziców który jako przybranemu dziecku, serca nie szczędzili! Potem poiechała Mama [158] z Wikcią do Sącza po wyprawę, a w Listopadzie, w dzien Świętego Stanisława Kostki ślub naznaczono.
    Wesele miało bydź tancujące, to też przygotowania robiono wielkie - dużo spodziewano się gości, rodzina pana młodego znajomi - sąsiedzi - wszystko miało się ziechać do Łężyn.
  W tym celu wymalowano pokoje, wyprzątniono pokój bawialny - bo dawniej nie było salonów - nie mówiono: "salon" na pokój, gdzie gości przyimowano - po prostu pokój bawialny - ten tedy pokój wyprzątniono do tańca - a duży dziecinny do kolacyi.
  Bito zwierzynę - pieczono ciasta i torty do których dużo dopomagała Mamie nasza Wujęka, której słów parę muszę tu poswięcić:
    Rodzina Lambua (?) pochodziła z Francyi [159]
Dziad tej rodziny osiadłej u nas w kraju, był skąpromitowany podczas rewolucyi francuskiej, musiał więc uchodzić z Francyi, a był to szlachcic herbowy, i wielki magnat, z klejnotów zabranych naprętce, uzbierał tyle pieniędzy, że w Galicyi kupił piękny majątek, składający się z 12stu wsi - jeden z jego synów, a było ich także 12unastu, ożenił się z rodzoną siostrą naszego Dziadka Zbrożka. Mieli znów kilkoro dzieci a że majątek ich szczupły rozdrobnił się, dwie córki, już nie młode panny, same zarabiały na siebie, starszą więc z nich Maryę Lambua wzioł Stryj do siebie, po śmierci naszej Cioci, żeby mu dom, i gospodarstwo kobiece prowadziła; była ona w Gorzycach parę lat, dopokąd za dawnego swego konkuręta Michałowskiego, za mąż nie wyszła. To tedy Wujęka[160] pomagała naszej Mamie, ile że także znakomicie znała się na pieczywie.
    Narescie nadszedł uroczysty dzień ślubu, a z nim mnustwo gosci zaczeło się zieżdżać do Łężyn. Z rodziny pana młodego przybyli: Tabaczyńscy, Pełczyńscy, Dembińscy - dwie panny Olewskie - i cioteczny brat, młody jeszcze chłopak Leopold Królikowski. Wikcia liczyła dopiero rok 18ty była przystojną; w białej muslinowej sukience, i wiankiem mirtowem i welonie na głowie wyglądała wdzięcznie, jakby kwiat dopiero rozkwitający.
  Do kościoła było nie daleko, więc parami piechotą, szedł orszak weselny
 Z naszej strony, t.j.t. z rodziny naszej, nie wiele było osób. Stryj Stanislaw, który bedąc urzędnikiem w Królestwie Polskiem mieszkał w Kielcach, przysłał tylko [161] listem błogosławieństwo młodej parze, Stryj Seweryn, był tak zawsze smutny, po śmierci żony, i tak się usunął od towarzystwa, że tylko na chwilkę zabawił u nas, Wacław Lisowiecki cierpiący ciągle zrobil i tak wiele, że Wikcię prowadzil do ślubu, i niebawem potem odiechał do domu. Antoś Lisowiecki tylko został i dużo przyczynił się do wesołej zabawy przy tańcach, wraz z Panem Ligięzą, którego z sobą przywiózł.
    Ślub młodej parze dawał przyiaciel pana młodego Ksiądz Jan Kopestyński, Proboszcz z Ropy - a dzisiejszy Dziekan Dembowiecki - Prałat - Szambelan Papieski i Jubilat 50cioletniego swego zawodu Kapłańskiego. Zacny ten Kaplan, pożniej, naszych Rodziców, a prawie całą rodzinę obdarzył swoją, drogocenną przyiaźnią! [162]
Do tańca, obok skrzypiec przygrywał na fortepianie pan Dąbrowski Organista z Łubieńka, ojciec dwóch chłopaczków, którzy zaieli poźniej ładne stanowiska: Kapłana i urzędnika.
    Bawiono się ochoczo - tańczono do upadłego - a pan Leopold Krolikowski mile spoglądal na naszą Stasię, jako na ładnego podlotka - bo rzeczywiście Stasia na bardzo ładną potem panienkę wyrosła, a wówczas jeszcze nie wiedziała - choć ją po trochu schowano (?) że pan Leopold naprawdę w niej się zakochał!
    Gdy goście nad ranem już, zaczeli się roziezdzać, dziękowali Rodzicom naszym szczególnie, najbliższy, a poczciwy Sąsiad nasz, pan Władysław Bielański, za przyiecie serdeczne, za gościnność staropolską - za ochoczą zabawę. I tak, [KONIEC]



Na tym się niestety kończy pamiętnik Maryi Macudzińskiej. Z treści pamiętnika wynika, że powstała jego druga część, jednak nie wiadomo czy się zachowała. Zeszyt urywa się nagle, brakuje w nim kilku kartek, stąd nie wiadomo jak ułożyły się dalsze losy bohaterów opowieści.

Z notki, którą znalazłem w Gazecie Samorządowej "Region Żmigrodzki" nr 10/08/70 z października 2008 wynika,  Waleryan "...Studiował w Krakowie medycynę. Stąd jako ochotnik wyruszył do powstania. Walczył w Kieleckiem i Lubelskiem, w oddziałach płk. Apolinarego Kurowskiego i płk. Dionizego Czachowskiego.
20 października 1863 roku, po bitwie pod Rybnicą, dostał się do niewoli, lecz został z niej zwolniony. Po powrocie do Galicji ukończył studia medyczne i objął posadę lekarza w szpitalu jasielskim, gdzie pracował przez czterdzieści lat. Był aktywnym działaczem społecznym. Zmarł 29 lipca 1918 r., był autorem publikacji "Wiadomość o Bóbrce", która jest dostępna tutaj w zasobach AGH w Krakowie.

Jego syn Stanisław był Burmistrzem Jasła. Taką notkę znalazłem na stronie Jasła :
"Stanisław Macudziński, burmistrz Jasła w latach: 09.1939 r. - grudzień 1940 r.
Urodzony w 1873 r. Pochodził ze znanej i zasłużonej rodziny Jasielskiej. Jego pradziadek Rajmund był żołnierzem kościuszkowskim, a dziadek Rajmund powstańcem listopadowym, a ojciec dr Walerian Macudziński powstańcem styczniowym. Inżynier Stanisław Macudziński początkowo mieszkał w powiecie bocheńskim. Był tam właścicielem Pogwizdowa. Do Jasła powrócił po pierwszej wojnie światowej. Zamieszkał w domu zmarłego ojca przy ulicy Czackiego. Zakupił również majątek Bereska. W Jaśle prowadził działalność społeczną. Był członkiem wszystkich działających na terenie miasta towarzystw. Był jednym z założycieli Związku Strzeleckiego i jego skarbnikiem. Udzielał się w Komitecie pomocy bezrobotnym jako przewodniczący sekcji ewidencji W ewidencji znajdowało się wówczas około 600 bezrobotnych przydzielanych do robót publicznych na terenie Jasła. W 1928 r. podczas szczególnie ostrej zimy z własnych środków przez szereg dni wydawał obiady dla 100 najuboższych mieszkańców miasta Jasła. Wielokrotnie użyczał swego prywatnego ogrodu na zabawy dobroczynne i kolonie wakacyjne dla dzieci.
Był inicjatorem utworzenia w Jaśle PCK i jego pierwszym skarbnikiem.
Sporządził plany i kierował odbudową kaplicy gimnazjalnej. Kierował pracami przy uporządkowaniu cmentarza wojennego, otrzymał za to oficjalne podziękowanie od władz wojskowych.
Osobiście zabiegał o środki na budowę stadionu sportowego w Jaśle. Sporządził jego plany i kierował budową. Rozpoczął budowę obiektów sportowych, ale prace te zostały przerwane wybuchem wojny. Za swą działalność został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi w 1938r.
Po wybuchu drugiej wojny światowej władze miejskie opuściły miasto. Stanisław Macudziński jako radny pozostał na miejscu i jeszcze przed wkroczeniem Niemców został przez zebranych w ratuszu przedstawicieli mieszkańców wybrany burmistrzem. Jako burmistrz zorganizował straż obywatelską, która zapobiegała plądrowaniu miasta i straż ogniową. Miasto uruchomiło kuchnię wydającą posiłki najuboższym i uchodźcom.
Władze niemieckie uznały Stanisława Macudzińskiego za burmistrza komisarycznego. Urząd sprawował przez 73 dni i został odwołany 13 listopada 1939 r. Głównym powodem był udział burmistrza i członków Zarządu miejskiego w ratowaniu dobytku szkół jasielskich, który został zgromadzony w podpalonej przez Niemców synagodze. Zarząd miejski został aresztowany. Po kilku dniach wszystkich wprawdzie zwolniono, ale burmistrza Macudzińskiego odwołano z zajmowanego stanowiska.
Zmarł w 1946 r."

Zarówno Walerian jak i jego syn Stanisław zostali pochowani na starym cmentarzu w Jaśle.
Grób jest utrzymany w dobrym stanie, stąd wnioskuję, że do dzisiaj żyją potomkowie Waleriana.




Opisany jedynie w epizodzie narodzin i chrzcin Jan Macudziński był magistrem farmacji. Notkę o nim można znaleźć tutaj. Syn Jana, Bolesław Macudziński był doktorem prawa, działaczem sportowym i twórcą pierwszej w Polsce szkoły hotelarskiej. Jego pierwszą żoną była Olga z Kwiatkowskich Macudzińska, drugą natomiast Józefa Jędrzejczyk z Warzechów. Zmarł w 1966 roku, miał syna Jana, który zmarł bezpotomnie w Koninie w 1997 roku.
Niestety na tym moja wiedza na temat tej linii Macudzińskich się kończy.


Być może ktoś z Czytelników pamiętnika zna losy potomków Marii, Waleriana, Wiktorii bądź Stanisławy Macudzińskiej?


Będę wdzięczny za każdą informację przesłaną na email: tomasz.tatara@gmail.com