niedziela, 28 listopada 2010

Wyprowadzka z Iwli, Buków

    W Iwli nasi Rodzice nie byli już długo, Dziadek Zbrożek opuszczał państwo Dukielskie, a opuszczał w bardzo smutnych warunkach. Miał znaczny majątek - a był nad wyraz honorowy - mierząc więc drugich według swojej skali - myslał - że każden z którym w interes zachodzi - równiesz honor posiada. Pożyczano od Dziadka Z. tysiącami pieniądze bez pokwitowania , [78] na słowo tylko - a potem nie wracano, tym więc sposobem, został Dziadek do szczętu zrujnowany. Do tego zniesienie pańszczyzny postawiło w zupełnie odmiennych warunkach dzierżawy.
Słowem - Dziadek opuszczając Dukle wyszedł z niej, prawie biedny!
   Gdyby hrabiemu Cezaremu Męcińskiemu - od którego Dziadek Zbrożek dzierżawił Duklę - a któryn obecnie jeszcze jest przy życiu  *(6/1896) - dopisywało sumienie i pamięć, o to nam - jako spadkobiercom śp. Zbrożka - jeszcze dużo - dużo mogłoby bydź zwrócone! gdybyszto właśnie z Hrabiom Dziadek wszedł w takie interesa, że był nawet zmuszony, po opuszczeniu Dukli, wydać Hrabiemu proces, który ciągnął się długo i reszta pieniędzy jakie Dziadek [79] jeszcze mógł zebrać, pochłonął - nareście wygrał jedną część - o drugą proces dalej się prowadził, tymczasem Adwokat Pawlikowski, mieszkający w Sączu który prowadził proces, umarł, a niebawem i nasz Dziadek życie zakończył!
    Gdy więc Dziadek Zbrożek miał opuścić Duklę, nie mogli zatem i Rodzice nasi dłużej pozostawać w Iwli.
    Ojciec oglądnał się za inną dzierżawą ; i znalazł ją w Sanockiem. Był to Buków, własność niejakich Państwa Sikorskich, wieś piękna, licząca przeszło 200 morgów pola urodzajnej gleby - okolica cudowna, zamieszkała przez okoliczną szlachtę.



Wyświetl większą mapę

    Dwór w Bukowie był obszerny z galeryą, przed gankiem gazon (?) szeroki, zasadzony rozmaitemi krzewami, wśród których wznosił się wspaniały rododędron. [80]
Opodal od dworu stała oficyna, zamieszkała przez sędziego (?) Tomaszewskiego z trzema córkami.
    Państwo Sikorscy, byli to ludzie z epoki Stanisława Poniatowskiego - oboje już nie młodzi - Ona Kołłątajówna z domu, lubiąca zabawy, i stroje aże im majątek przysługiwał, mieszkali zawsze we Lwowie, i tylko czasem zieżdżali do Bukowa; zamieszkując osobny dworek, z którego znowu w sąsiectwa robili wizyty : Raz na taką wizytę wystroiła się - zresztą już sześćdziesięcioletnia Kobieta - w białą materyalną suknię, do gorsu (?) perły na szyji - wachlarz w ręce - tak wystrojona poiechała w sąsiectwo na wizytę, jakby na dwur Stanisława Augusta!
    A byli przy tym niezmiernie skąpi [81] obydwoje. Raz posłała nas Mama wszystkie trzy, t.j.t Wikcie, Marie i mnie, do niej z wizytą, gdzie wspaniałomyślnie obdarzyła nas, jakiemiś podarunkami, małoznaczącemi - Starsze siostry przyieły tre podarunki grzecznie, ale ja śpileczkę rzuciłam na ziemię, i podeptałam nogami.
    Z takiemi to ludźmi wszedł nasz Ojciec w interes. Cena dzierżawy była bardzo wysoka; ale że nasz Ojciec był dobry, i pracowity gospodarz, a ziemia urodzajna, nie wachał się więc Ojciec jej dać.
    Sprowadzili Rodzice śliczny inwętarz, bo tyrolskie krowy, które stanowiły niepośledni kapitał.
    Jak Rodzice przyiechali do Bukowa, mieli nas już troje 
pięcioro dzieci, bo w Iwli, po rabacyi, przybył jeszcze mały Kazio, Który w cztery lata później umarł na szkarlatynę.
    Otóż mając już taką gromadkę dzieci Rodzice nasi pragneli tylko już dla nich żyć i pracować - postanowili sobie zatem, nie robić żadnych wizyt u sąsiectwa, ale do Kościoła trzeba było ieździć parafialnego, gdzie szlachta okoliczna się zieżdzała także gdzie Proboszczem był zacny Ksiądz Piękoś, patryiota, i męczennik za sprawę polską - jakże nie było się z nim zapoznać? jak przed Sąsiadem głowy nie schylić?
    Atrzeba tu dodać że nasi drodzy Rodzice przy nadzwyczjnej szlachetności serca - i umysłu - przy wielkiej inteligencyi we wnętrznej posiadali - szczególnie Matka niezwykłą [83] urodę ciała - byli jeszcze obydwoje młodzi - grzeczność - uprzejmość cechowała Ich postępowanie zawsze i wszędzie. Cóż więc dziwnego, że Szlachta okoliczna sama, pierwsza wizyty Rodzicom naszym poskładała? A do szlachty tej, wchodzili i karmazyni jak Zarębowie, i znaczni Obywatele jak Ostaszewski, Troskalscy i wiele innych.
    Trudno więc było nie pooddawać wizyt grzecznym Sąsiadom, tak zawiązały się znajomości, przyiaźnie, które potem na długo przetrwały, jak z Kazimierzem Stankiewiczem, któremu tutaj, niech będzie wolno słów parę poświęcić.
   Z kąd pochodził? Kim on był rzeczywiście, Księciem hrabiom czy szlachcicem? tego nie wiadomo, dosyć, że był człowiekiem [84] zacnym, i patryiotą nie zwykłej miary. Bywał jako młody człowiek w domu naszych Rodziców, aże był skąpromitowany po 1846 r. przybrał obce nazwisko "Popiołka" i pod takiem długi czas się ukrywał - ale na koniec poznany przez władzę, i zchwytany, odsiedział 8 lat ciężkiego więzienia, z którego wyszedł łysy - ale na duchu nie złamany.
    W dwadzieścia lat później odnowił z naszymi Rodzicami dawniejsze stosunki, i znów zaczął bywać w ich domu. Wtedy, a było to w roku 1864 moje obie Siostry były już zamężne. Bracia, jeden na stanowisku, drugi w szkołach - ja sama już tylko byłam w domu Rodziców.
    Człowieka tego cechowała niezwykła [85] powaga i mądrość, a jako patryiota, wzbudzał cześć najwyższą.
  Wówczas był już bardzo nie młody, ja zaledwie dwudziesty drugi rok liczyłam, ale jak się mi oświadczył, nie wachałam się oddać mu swą rękę i serce!
    Rodzice nasi jednak nie byli z tego kontęci, obawa, że człowiek tak skąpromitowany, któremu śmiercią grożono, może jeszcze przez rząd bydź poznany, pochodzenie jego nie wiadome, a nad to mnie właśnie w tym czasie rozwineła się choroba nerwowa, biorąca początek od bolu w gardle.
  Rodzice jednak nie byli by stawiali tamy temu związkowi, byle zdrowie moje wróciło - w tym celu też poiechała Mama ze mną do Rzeszowa [86] do jednego Doktora, poradzić się o mnie, któryn oświadczył Matce w sekrecie, że za mąż iść nie mogę gdyż grożą mi suchoty, albowiem w płucach mam już dziurę wielkości pięści!
  Tak więc przez nie poznacie się owego Doktora na dyiagnozie słabości, człowiek ten znakomity nie wszedł w naszą rodzinę! Ożenił się później gdzieindziej, a w tym roku, tjt 1895 zakończył życie w Krakowie.
  Wspomnienie o niem napisane w gazecie, przytaczam tutaj dosłownie, bo ona jest streszczeniem jego zasług i pracy!
  "Zmarli, Kazimierz Stankiewicz, więzień stanu, urzędnik oddziału zastawniczego przy krakowskiej miejskiej [87] Kasie Oszczędności, urodzony w 1820 r. zmarł wczoraj w Krakowie.
   "Nieboszczyk należał do najstarszych i najzasłużenszych urzędników tej instytucyi, a biorąc żywy udział we wszelkich pracach obywatelskich, w całem mieście ogolnem cieszył się poważaniem. Za młodu należał do wszystkich organizacyi, mających na celu niepodległość Ojczyzny. Przed rokiem 1846 brał czynny udział w naszych w Krakowie wypadkach. Schwytany przez władze austryjackie, torturowany strasznie, następnie osadzony w twierdzy, przez ośm lat dzielił losy więzienne z Ziemiatkowskim [?] Kardynałem Dunajewskim, Potockim i innymi patryiotami, a ślad kajdan na nogach i rękach, do ostatnich dni widne były u tego obywatela patryioty.
  Po powrocie z Francyi, gdzie po opuszczeniu [88] więzienia emigrował, obiął zarząd dóbr u Księżnej Montleart, następnie otrzymawszy posadę w Kasie Oszczędności, do ostatnich chwil prawie pracował zostawiając po sobie żal szczery i głęboki. Cześć pamięci prawego Polaka!
    szczególne zdarzenie - wczoraj skończyłam wspomnienie o sp. Stankiewiczu, a dzis 24 Października 1895 r. jako w stuletnią rocznicę ostatniego rozbioru Polski, odbyło się nabożeństwo żałobne za dusze tych, którzy walczyli o niepodległość Polski! podniosłe, i nad wyraz rozrzewniające, po którym "Sokoły" rozdawali karty z pieśnią, a następnie, zaśpiewano ową wzniosłą pieśń, ułożoną przez Alojzego Felińskiego, którą tu przytaczam: [89]
Modlitwa za Ojczyznę.
Boże coś Polskę przez tak liczne wieki.
Otaczał blaskiem potęgi i chwały,
Co ją osłaniał tarczą swej opieki
Od nieszczęść które przygnębić ją miały

Przed Twe ołtarze zanosim błaganie
Ojczyznę wolność racz nam wrócić Panie.

Ty któryś potem tknięty jej upadkiem
Walczących wspierał za największą sprawę .
I chcąc świat cały mieć jej męstwa świadkiem,
W nieszczęściach samych pomnażał ich sławę.
Przed twe Ołtarze itd.


Wróć naszej Polsce świetność starożytną
Użyźniaj pola spustoszone łany,
Niech szczęście wolność na wieki w niej kwitną
Poprzestań kary Boże zagniewany.
Przed twe Ołtarze ...


Boże którego ramię sprawiedliwe
Żelazne berła władców świata kruszy, [90]
Zniwecz tych wrogów zamiary szkodliwe
Obudź nadzieję Polskiej naszej duszy.
Przed Twe Ołtarze...


Gdy naród Polski dzisiaj we łzach tonie
Za naszych braci poległych błagamy.
Cierniem męczeństwa uwieńczyli skronie
A nam wolności otworzyli bramy
Przed twe Ołtarze...
A więc za wszystkich, i za tych co polegli na placu boju - co w Nerczyńskich (?) kopalniach snem śmierci posneli - co na Syberyi wśród lawin śniegowych zapomnieni spoczywają.
Za tych co swe siły i życie nieśli w obronie Polski, i jej niepodległości dziś nabożeństwo było!
    Cześć Ich pamięci.

[91] Szlachta sanocka słynęła z wesołości i zabaw, to też i naszym Rodzicom nie dała tak spokojnie siedzieć, i pracować, jak to sobie zamierzyli, od czasu do czasu, zaczęła najeżdżać Buków, nareście, na dobre się rozgościła w domu, gdzie gospodarze uprzejmi tak ponętnym go czynili dla wszystkich.
    Najbliższym sąsiadym Bukowa był Trulskulaski (?), grzeczny, nad wyraz uczynny, ten, dowiedziawszy się, że nasza Matka lubiła zwierzynę; jakby strzelec nadworny, ciągle ją na nasz stół dostarczał 
Inną razą, wiedział że Rodzice nasi wyiechali na parę dni do rodziny, tutaj w Jasielskie, kazał napiec ciast, bułek, i z tem wszystkiem sam do nas dzieci przyiechał i bawił się z nami, a w zabawach rozmaitych popsuliśmy (?) od niego  [92]
    Potem Teksterysowie z jedyną córką Amelką; z tych Tekstorysów jako ich bratanek pochodził Ksiądz Tekstorys, kilkuletni Katecheta w Klasztorze Świętego Jana w Krakowie, a poźniejszy proboszcz w Kołaczycach, któryn moiemu Braterstwu Waleryanom ślub dawał.
    Dalej Zarębowie, Ostaszewscy, Henrykowie Kierzkowscy, którzy w tych dniach jakem czytała w gazecie będą obchodzić złote wesele , piędziesięcioletni jubileusz małżeństwa. Z siostrą Kierzkowskiego Malwiną bardzo się nasza Mama polubiła; i żyła z nią w przyiaźni.
I wiele jeszcze innych osób bywało w domu naszych Rodziców.
    Ojcu naszemu mówiono Feliks, ale imieniny obchodzono zawsze 30go sierpnia [93] na świętego Rajmunda, gdysz to pierwsze imie było Ojca.
    Otóż Rodzice, chcąc uniknąć większego zgromadzenia i subiekcyj, nie wydawali się z tym głośno - mając zamiar, dzień ten w kółku tylko rodzinnym przepędzić - Ale gdzież tam!
 W wilją dnia tego 29 sierpnia, siedzą sobie Rodzice wieczorem, w towarzystwie Stryjeństwa Sewerynów, co właśnie przyiechali z Gorzyc, a tu na ganku daje się słyszeć muzyka, otwiera Ojciec drzwi, na ganek, patrzy, a to Sąsiedzi serenade naszemu Ojcu zrobili, jako jutrzejszemu Solenizantowi - bo się przecież z kądś dowiedzieli, że to Ojca imieniny.
Cóż było robić? wypadało prosić do pokoju, dziękować - "Ale nie dziękuj Sąsiedzie" - wołają - to dopiero początek [94]  jutro  całe Sąsiectwo zjeżdża do Ciebie, a muzyka ta oto będzie nam przygrywać do tańca. Miła zapowiedź! a tu w domu nic nie przygotowane - ale że Rodzice mieli kucharza, i służby dostatnio, jak to się wszystko rzuciło do roboty na całą noc, jak zaczęło po kurnikach robić spustoszenie, a w kuchni piec ciasta i torty, tak podobno nic nie brakowało, coby ujmę czyniło gospodarzom i ich gościnności.
Nazajutrz zjechało, co żyło - i starzy i młodzi. A była to młódź ochocza wesoła, między którą górował humorem i dowcipem Walery Paszkowski (?), ten wzdychał potajemnie do Amelki Teksterysówny, aże był przystojny, Panienka nie była obojętną; ale przed wzrokiem surowej Matki, kryła się [95] z tem uczuciem - a i on go tez jawnie nie zdradzał, ale podochociwszy sobie winem, stanął do krakowiaka z Amelką i zaśpiewał:
" Dolina, dolina między dolinami
Ojciec, Matka nie wie - co jest między nami".
   Gruchnęła piosnka po sali, i odbiła się złowrogo w sercu przepełnionym arystokracyą Matki!
 Zawrzała gniewem - i do drugiej śpiewki prosi, że ona teraz zaśpiewa - oczewiście, para się usówa - ona staje przed muzyką i śpiewa:
"Dolina, dolina na dolinie sosna
Nie dla ciebie moja Amelka urosła".
   Ubodło to Paszkowskiego niezmiernie bo lubo był porządnym człowiekiem - nie pochodził z wyższej arystokracyi - zapomina o panience, i uczucie jakie żywił [96] dla niej, staje i śpiewa:
" A któż to taka bajkę po sali rozgłosił?
Ani mi się śniło, bym cie o nią prosił."
  I tak, ta cicha idylla - zakończyła się nader głośno, bo przy tańcu, muzyce i śpiewie. 
    Zajście to jednak małe, nie rozerwało wesołej zabawy, bawiono się ochoczo i dopiero z brzaskiem dnia, zaczęto się do domów rozieżdżać.
    Razu jednego, a było to w zimie, siedzą sobie Rodzice wieczorem na sali, a tu brzęk - brzęk - jedzie sani kilkoro ale przed gankiem nikt nie wysiada, wszystkie sanie poiechały dalej: Ojciec wychodzi na ganek - a przed gankiem na śniegu leży kilka zajęcy. To sąsiedzi powracali z polowania - umyślnie drogę skrócili na Buków, i z każdych [97] sani padł jeden zając przed gankiem.
Nasz Ojciec nie był myśliwy - nie był zatem w ich towarzystwie, ale oni pamiętali o Bukowie, i tak hojnie dom zaopatrzyli w zwierzynę.
    W latach tych, które jakby przez mgłę przesuwają się się przed wzrokiem mojej duszy bo to, co tu opisuję słyszałam od Rodziców, lub od Siostry, która dopełnia te wspomnienia swemi uwagami: bo choć nie owiele starszą jest odemnie, ale więcej pamięta.
    W latach więc tych, a byłoto w 1848 r. kiedy rząd chcąc zatrzeć bolesne wspomnienie po rabacyi, nadał Galicyi konstytucyę, bawiono się ochoczo - bawiono się i poważnie: Konstytucya dawała przedmiot do rozmów - budziła nadzieje, rozweselała umysły, bo kiedy mniejsze [98] grono osób zjechało się w Bukowie , jakiesz wtedy piękne śpiewano pieśni patryiotyczne. Rodzice nasi bardzo ładnie spiewali. Spiewano więc: "Z dymem pożarów, "Lecą liście z drzewa" lub ładną piosnkę rybaka, "Łudko moja łudko suwaj po głębinie, moja ty kolebko, w tobie życie płynie". melodya tej piosenki spiewanej i w poźniejszych latach przez moja drogą Matkę tak utkwiła w mej pamięci, że przechowała się do teraz.
   Wśród więc wesołych dni - i życzliwych sąsiadów, zyskując ich przyiaźń i szacunek, pracowali Rodzice - pracował Ojciec. A praca ta wdzięczną i nie marną była - pleniło się zboże - dobytek wzrastał - sława dobrego gospodarza utrwalała się co raz więcej. [99]
    Ale gdzież szczęście na ziemi długo jest trwałem? Czem dłuższa pogoda i na lazurze nieba chmur nie widać - tem pewniej, w tej cieszy, zerwie się burza i gromy uderzą.
    To się dzieje w świecie fizycznem a jakże często powtarza się to samo, i w życiu ludzkim?
 I w naszych Rodziców grom za gromem uderzył - zniszczył ich dobytek i pracę, ale zniszczyć nie potrafił ducha!
  Wznosili się ponadto wszystko - wiarą i nadzieją, a ufność ktorą złożyli w Bogu dźwigała ich wśród nieszczęść - i nie pozwoliła upadać.
    Jakem to wyżej wspomniała, Dziadek Zbrożek, opuszczając Duklę, nie ze swojej winy - ale przez ludzi wyszedł z niej prawie biedny! Nie miał się [100] gdzie na razie podziać - nie mając domu swojego zamieszkał tymczasowo przy (?) zięcia i córki starszej Maryi w Gorzycach. Zejść z wielkiego majątku, i znaczenia do takiego stanu było to zbyt upokarzającym dla Dziadka. Matka nasza kochając niezmiernie swego Ojca, tak odczuła jego zgryzotę, że zapadła na ciężką, i długo trwałą chorobę nerwową.
    Na szczęście jednak był wówczas w Brzozowie zdolny lekarz Zbyszewski, ten poznał się na słabości, a prowadząc umiejętnie kuracyę wrócił Matkę do zdrowia - ale nerwowość w fizycznym Mamy, już na zawsze została - a raczej był w Niej już ten zawód - gdysz i my dzieci, przechodzili także choroby nerwowe. [101] i jak Bratu mojemu Waleryanowi lekarze w Wiedniu i Wrocławiu powiedzieli, jak ich rady zasięgał, że właśnie słabość nerwowa u niego bezwzględnie (?) była dziedziczną.
  Wracam więc do przerwanych wypadków: Dr Zbyszewski prowadząc kuracyę Matki zalecił przedewszystkiem spokoj - kazał nas dzieci całkiem od Matki usunąć - mieliśmy więc oddalony pokój - gdzieśmy przebywali obok służący poczciwej wiejskiej kobiety Katarzyna. Była ona mojej siostry, Stasi, i moją, mamką - a później dozorczynią naszą, i Mamy w gospodarstwie prawą ręką.
  Starsze rodzeństwo miało Guwernera bo Waleryan potrzebował już nauki, najstarsza siostra Wikcia także się uczyła a Stasia zapewne tylko litery zaczeła [102] poznawać. Ale dosyć, że mieli Guwernera, i uczyli się przy nim, Mama nasza zatem stosując się do rad lekarza, po roku prawie, wróciła do zdrowia.
  Ledwo Rodzice ockneli się z tego umartwienia, aliści nowa zawitała klęska - która mteryalnie zniszczyła Rodziców, i podkopała ich przyszlość zupełnie.
Wyświetl większą mapę

1 komentarz:

  1. Szanowny Panie,
    Interesuję się rodem Lisowieckich i ich związkami z ziemią jasielską. Natrafiłem na pamiętnik Marii Macudzińskiej, który publikuje Pan na swoim blogu. Niestety, nie znalazłem namiarów na kontakt z Panem. Jeśli byłaby taka możliwość - bardzo proszę o kontakt: kamiloso[małpa]poczta[kropka]fm
    Pozdrawiam serdecznie,
    Kamil R.

    OdpowiedzUsuń