niedziela, 28 listopada 2010

Morochów

Wacław Lisowiecki, o którym wyżej wspomniałam, jako o Siostrzeńcu Ojca naszego, który mieszkając w Niegłowicach, majątku odziedziczonym po Ojcu opiekował się młodszym swoim rodzeństwem, słyszał jak nasz Ojciec znakomicie prowadzi gospodarstwo w Sanockiej ziemi. Otóż napisał list do Ojca z prośba, aby nasz Ojciec [103] wzioł w dzierżawę jego i małoletniego rodzeństwa majątek, bedący także w Sanockiem, wieś Morochów mającą duże dwa folwarki.

Wyświetl większą mapę
    Zastanawiali się bardzo Rodzice nad tem co zrobić? posiadali już wtedy ładny kapitał, mogli więc i oni kupić sobie wieś piękną na własność, ale że prośba Siostrzeńca była nader uprzejma; a Ojciec jeszcze młody chętny pracy, zdecydował się więc na dzierżawę.
  Zjechano się, zrobiono kontrakt - i Ojciec wzioł Morochów w dzierżawę. Na jakich warunkach? tego już nie wiem - ale to wiem, że dla podniesienia gospodarstwa włożył blisko 30 000 fl.
    Nakupił dużo inwętarza - zaprowadził woły opasowe (?). Aże to była wieś, leżąca [104] w górzystym położeniu, Owce merynosy zapełniały pagórki Morochowskie, obiecując z wełny dać, nie pośledni kapitał!
 Wszystko szło dobrze - Ojciec doiezdzał z Bukowa, rządził - dysponował - zostawiając Karbowego, do wypełnienia poleconych zleceń.
    Spiżarnią i domem, zawiadomiala wierna sługa - owa Agata, która podczas rabacyi w Iwli, oddala Mamie zapomniany woreczek z dukatami.
  W pierwszym zaraz roku łany falowały zlotą pszenicą - zyto się bużyło a owies trząsł potężnemi kędziorami i sypal po dwa korce z kopy - a kóp tych było do 1000.
    Rok tak świetnie się zapowiadał [105] że Rodzice ze spokoiem mogli patrzeć w przyszlość swoją i dzieci.
    Siana było tak obficie, że nie robiło to różnicy, jak do Bukowa przywożono po parę cetnarów.
     Razu jednego, a byłoto już w poźnej iesieni, posłał Ojciec parę fornalek po to siano właśnie - fornalki miały się wrócić jeszcze tego samego dnia; ale dzień się miał już ku schyłkowi, a ich jeszcze widać nie było - niepokoiło to Ojca - wyglądał ich przyiazdu - nareście przyieżdżają - ale - próżne - wysyła Ojciec z zapytaniem co takiego? Panie! odpowiada wracający służący tam wszystko spalone!
    Zdrętwiał Ojciec na te słowa! załamał ręce, i w tej niemej boleści chodził po sali - jaki tam ból [106] targał jego duszą, można się domyślić - Więc wszystko stracone, cała praca na marność poszła - kapitał przepadł - a z nadzieji zostały zgliszcza i popioły!
    A tu obok Ojca Rodzina: dzieci pięcioro drobnych i żona przyzwyczajona do wygód i dostatku!
Ale ta żona właśnie staneła obok Ojca jak Anioł pocieszyciel i nie dała Ojcu wpaść w zwątpienie pod ciężarem tego krzyża - pomogła go Ojcu dźwigać w zaprzaniu siebie z tą pogardą w duszy; jaką tylko wybrani posiadają.
    Szli już więc Rodzice od tej chwili w walce z losem; ale poddani woli Boga, ufni w Opatrzność Jego - czerpali siłę w niezachwianej [107] wierze - we wzajemnej miłosći dla siebie, a bezgranicznem poświeceniu dla dzieci.

----------------------------------------------------------------------
Jak Ojciec trochę ochłonął z przerażenia, kazał zawołać ludzi, którzy ieździli po siano, i joł się wypytywać o powód tego nieszczęścia
  W Morochowie na wsi - tak zaczeli mówić - było wesele - na które został zaproszony Karbowy ze dworu, poszedł więc na to wesele, poszli i parobcy.
Wesele było w karczmie, ludzi było dużo, bawiono się ochoczo - a przewodził w tańcu Karbowy.
    W tym weszło dwoch, tak zwanych bakuniarzy, i oni także, zabrali się do tańca: a jeden z nich, chciał przodować w tańcu a i karbowy szedł w pierwsza pare, więc bakuniarza odpycha, że on pierwszy [108] bakuniarz sypnął grosza w basy, i mówi: "ja pierwszy" Karbowy zapewne już podochocony wódką, nie wiele myśląc jak go uderzy, jak zacznie bić, tak go zbił, że bakuniarz ledwo się wyczołgał z karczmy, i podobno miał sie odgrozić tymi słowy: popamiętasz mię ty"
  W parę chwil potem gumna dworskie stanęły w płomieniach!
A tu karbownik - parobcy - a może i jedną część wsi w karczmie - a reszta snem mocnem po domach złożona - któż więc miał ratować?
Dawniej nie było tej przechwalebnej instytucyi: straży pożarnej, która spieszy na ratunek gdzie tylko błyśnie łuna pożarna!
  Nikt nie przybył - nikt nie ratował [109] wszystko - wszystko zniszczone zostało!
  Asekuracyi także dawniej nie było w kraju, a nawet nie wiem czy i za granicą istniało? nie była więc ani krestecya (?) ani też budynki asekurowane. Strata wszystkiego olbrzymia!
ale właściciel mając lasy ogromne w Morochowie, mógł stratę wnet taniem kosztem powetować. Ojcu zaś nie zostało nic, jak sprzedawać i to za bezcen inwętarz jak najspieszniej, a więc te woły co staneły na wypas, jałownik kupiony do przychowku, bo do Bukowa nie było gdzie sprowadzać, ani też czem wyżywić przez zimę.
  Jak wyżej wspomniałam, owsa samego było do 1000 kóp - a kopa wydawała po dwa korce, zaś na wiosnę [110] w roku 1849 przechodzili Moskale przez Galicyę do Węgier, płacili więc 1 korzec owsa po 10 fl proszę zatem porachować jaką sumę za sam owies można było zebrać.
  Nie dosyć było na jednej klęsce Morochowskiej, w te tropy za nią, przyszła druga: zniesienie pańszczyzny. Dla właścicieli indyminacya - czyli wynagrodzenie, przez rząd za zniesienie pańszczyzny, stanowiło kapitał - ale dla dzierżawców, to była ruina.
    Ojciec tak wysoki płacił czynsz za Buków, że nie podobna było na dal w tych samych warunkach go trzymać bez pańszczyzny.
    Poiechał za tym w tym celu do Lwowa do Państwa Sikorskich, przedstawiając im teraźniejszą sytuacyę, i prosząc [111] o zmniejszenie czynszu. Nic to jednak nie pomogło.
    Musiał więc Ojciec odstąpić dzierżawy Bukowa; któryn w lat później parę przeszedł na własność dziadów - bo Państwo Sikorscy, nie mając dzieci, zapisali testamentem dziadom tę wieś piękną i uroczą

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz