niedziela, 28 listopada 2010

Rabacya w Dukli w 1846 r.

    Jakem to wyżej wspomniała, Rodzice nasi wszędzie gdziekolwiek zamieszkali, jaknajlepszy wpływ wywierali na lud wiejski - a jako pracujący na roli ciągle styczność z sobą wzajem mieli - Ojciec w polu, droga Matka w ogrodzie przy robotach - zawsze znaleźli sposobność, żeby ten lud czegoś dobrego pouczyć - to też gdy nadszedł rok 1846, i powstanie się nie udało - ale przeciwnie, ci, co mieli razem stanąć za szlachtą w obronie Ojczyzny, obrócili przeciw niej swoje oblicza (?), a wieść ta, jak błyskawica zapowiadająca grom rozeszła się po kraju, kto więc mógł jeszcze, uciekał z własnego domu.[68]
  Do Rodziców przyszedł Wujt miejscowy, i w te odezwał się słowa: "Panie nie uciekaj! My gromada staniemy w obronie Twojej - Twej żony i dzieci Twoich - i nie damy zrobić Ci krzywdy, staniemy w obronie Twojego dobytku, i włos Ci z głowy nie spadnie"
  Co za wzniosłe słowa od chłopa prostego! a kto te słowa natchnął? uczciwe postępowanie, bo ten chłop prosty od tego, do którego przemawiał nie nie doznał nigdy krzywdy, był traktowany po ludzku, jako współobywatel ziemi, na której wspolnemi siłami w jedności braterskiej wszyscy jesteśmy obowiązani pracować.
  Zacnego Wujta za te słowa zapewne uścisnął Ojciec ręką - ale trwoga [69]była wielka! Sami Rodzice nie wiedzieli co robić? czy zaufać tym słowom? w tej niepewności nad wieczorem, a było to w pamiętnych dniach Lutego; w ostatni zapust.
Kiedy Ojciec z gospodarstwa powrócił do domu, przychodzi Żyd miejscowy, który od Ojca brał wódkę - i prosi, żeby Ojciec był łaskaw sam iść jeszcze do magazynu i wydać mu co wódki - zdziwiło to Ojca nie pomału (?), bo magazyn był już zamkniony, i pora dnia spóźniona - ale bierze klucze, zbiera się i idzie - wchodzą do magazynu, Żyd drzwi zamyka, i mówi do Ojca w najwyższej trwodze: "Co Pan robi? czego Pan nie ucieka? co zrobić Pan myśli? natychmiast zabieraj Pan żone, dzieci i uciekaj do Dukli do Pana Zbrożka, tam jest wojsko, tam się prędzej obronicie jak przyjdzie czerniawa [70] z innych wsi, kto Was obroni.
Żyd poczciwy! Ale co się Ojcu dzialo, gdy usłyszał te słowa? W mgnieniu oka wydaje rozkazy, aby zaprzęgano do sani, było to bowiem w Lutem, w tych pamiętnych ostatnich dni zapustu: idzie do domu i mówi do Matki, że trza się zbierać - trza kosztowniejsze rzeczy zapakować - trza dzieci do drogi ubierać, a było nas już wtedy czworo, a tu dzieci na szkarlatyne chore niedawno pijawkami poobkładane leżą na łóżku; najstarsza z nas Wiktorya miała nawet z tego powodu krwiotok a sama droga Matka także nie zdrowa z obwiązanem gardłem. Ale naszą Najdroższą Matkę cechowała niezmierna moc (?) ducha, na słowa usłyszane od ojca nie mdleje, nie [71] spazmuje, ale siłą woli pokonuje cierpienie i trwogę -  zbiera dzieci -  pakuje kosztowności i okryta futrem w zamieciach tuli dzieci do siebie nie dbając, że burza śnieżna zmieszana z gradem tnie ją po rękach i twarzy! O droga Matko nasza! o Ojcze najlepszy! tam gdzie chodziło o dzieci wyście zawsze o sobie zapominali!
    I tak wśród okropnej zawieji - bo w tych trzech dniach tak szalała burza, że zdało się, jakby cała natura wzruszoną została tą grozą, jaka się działa na ziemi! przyiechali Rodzice do Dukli - Dziadek Zbrożek otyle był spokojny i bezpieczny, że był sam mieszkał w mieście - i żył z wojskowymi których - mówiąc nawiasem bardzo hojnie gościł u siebie, żeby tylko w razie potrzeby mieć w nich pomoc gotową - grubo się [72] się jednak omylił, bo gdy kapitana zapytali jaką dacie nam pomoc? ten że odpowiedział "Taką tylko możemy dać, że jak wyruszymy na Węgry Wy możecie taborem iść za nami!
Przeszła więc pierwsza noc w Dukli okropna! na dworze wichura się sroży - a z miasta przychodzą co raz gorsze wieści: "Chłopi gromadami napadają na dwory, biją i mordują"
  Dzień mija na tych okropnych wiadomościach, nareście wieczór, na niebie pokazuje się łuna - na rynku krzyk i gwar niezmierny - do pokoju wpada głos: "są już w mieście idą - mordują"
   Dziadek staje gotów do obrony Ojciec bierze na swe ręce małego synka Waleryana Matka jedną [73] ręką nas trzy dziewczynki zasłania; a w drugą bierze obraz Przemienienia Pańskiego - obraz starodawny, pamiątka rodzinna po Babci Teresie Macudzińskiej, który obecnie w domu braterstwa Waleryanów w wielkiem poszanowaniu się przechowuje i tak stojąc z dziećmi na środku pokoju, wzbogaceni mocą wiary w potęgę tego Boga, którego wizerunek Matka trzyma w ręce i patrzą którędy uciekać? lub - zginąć razem!
   Nareście gwar się ucina - a z miasta wiadomość nadchodzi, że to szewc upity, ze swoją małżonką pobili się i taki w mieście tumult zrobili, a nierozważni przynieśli do dworu wiadomość, że rabacya nadchodzi.
  O ileszto razy jak Ojciec opowiadał to zdarzenie - a opowiadał [74] tak mistrzowsko, że wszyscy z przyiemnością słuchali - ustęp ten komiczny w całej zresztą okropnej tragiedzyi do śmiechu pobudzał!
  Ale im jeszcze nie była pora do śmiechu - trwoga z ukończoną bitką szewca minęła - a groza rzezi i rabunku coraz większe przybierała rozmiary - i jakby eho strzaszne dochodziła do Dukli!
    Tak wśród tych wieści, i najokropniejszego niepokoju - wśród rozszalałych żywiołów, przetrwali trzy dni, po których zabłysło słońce na niebie, i oświeciło ziemię zalaną krwią i łzami!
    Tyle razy już był opisywany ten rok straszny 1846 a z niem niedoszłą rewolucyą i okropną rabacyę, [75] obecnie opisuje go cudownie w dzienniku "Nowa Reforma" Czcigodny nasz literat i poeta, Kaczkowski Zygmunt - ja więc mojem nieudolnem piórem, nie będę go więcej dotykać, wspomnę tylko jeszcze to, co nam nasi Rodzice opowiadali:
  Po tej zimie strasznej przyszła oczewiście wiosna; a z nią głód okropny: "Od powietrza głodu ognia i wojny zachowaj nas Panie" jakto śpiewamy w suplikacyach - a więc jedna z tych klęsk, która jest jakby karą sprawiedliwego Boga, przyszła na ziemię!
Ludzie marli z głodu - Rząd chcąc zaradzić potrzebie rozkazał robić gościniec z Dukli do Węgier, a do tej roboty ze wsząd chłopstwo się cisnęło, szukając zarobku dla siebie, ale niestety! zarobione pieniądze, a za nie kupiena [76] strawa, nie zaspokajała głodu - jedni za drugiemi padali - po drogach można było widzieć i napotykać na tych nieszczęśliwych . Raz Mama wyszła z dziećmi na spacer i zobaczyła trupa leżącego w przekopie, z przerażeniem odwróciła oczy od tego okropnego widoku i wróciła do domu - w stodołach po kilku ich nieraz leżało - okropne wspomnienie - grozą przejmujące obrazy - lepiej zakończyć słowami poety:
  "Na te dzieje, i łez morze,
Spuść zasłonę Wielki Boże! 


W Iwli rzeczywiście Wuj tzacny dotrzymał słowa - Iwlanie nietylko że niezrabowali dworu, ale nadto jeszcze otoczyli go opieką od napaści [77] innych - po uciszeniu więc burzy, wrócili Rodzice do dworu, gdzie wszystko w porządku zastali; a poczciwa sługa Agata, zapomniany przez Mamę woreczek z dukatami - które Mama otrzymała z błogosławieństwem od swych Rodziców, i jako relikwie i jako relikwie - jako droga pamiątka wisiały na ścianie, między obrazkami świętemi - przechowała, i wiernie do rąk oddała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz